Rewolucja od kuchni – recenzja książki „Please Kill Me. Punkowa historia punka”

Zdjęcie Rewolucja od kuchni – recenzja książki „Please Kill Me. Punkowa historia punka”

Na czym polega „punkowość” tej historii punka? Na pewno książka Legsa McNeila i Gillian McCain ma niewiele wspólnego ze skrótowością i agresywną jednoznacznością tak charakterystyczną dla muzycznego nurtu, który pod koniec lat siedemdziesiątych zmienił oblicze muzyki. Aż strach pomyśleć, jak obszerna byłaby progresywna opowieść o rocku progresywnym.

Na niemal sześciuset stronach narracyjnej historii mówionej wątki i opinie krzyżują się, czasem dublują, wypowiadający się bohaterowie dzielą się niezliczoną ilością anegdot, wspomnień, plotek – w pewnym momencie trudno nie mieć poczucia ich przesytu. Kręcimy się wokół pytań: kto, z kim, gdzie, kiedy i jaką wersją choroby wenerycznej to się skończyło. Ok, w sumie fajnie wiedzieć, że Iggy Pop zaraził się tryprem od Nico, ale w gruncie rzeczy to przecież pieprzenie o pieprzeniu. Punkowa historia punka z początku wydaje się przede wszystkim chaotyczna oraz przegadana.

Potem jednak stopniowo da się zauważyć, że McNeil i McCain, w przeciwieństwie do Johnny'ego Rottena z „Anarchy in The UK”, wiedzą, czego chcą i wiedzą, jak to osiągnąć. Opowieść, której rytm i kierunek nie wyznacza jedynie chronologiczność, ma bardzo wielu najważniejszych narratorów i wcale nie są to najbardziej ikoniczne postaci tej opowieści. Wydaje się, że jednym z głównych celów tej książki (poza obaleniem mitu o Wielkiej Brytanii jako o kolebce punk rocka – dziś to już wyważanie otwartych drzwi) jest pragnienie pokazania procesu, prześledzenia w skupieniu szybkiego tempa ewolucji tego rewolucyjnego stylu, ale nie chodzi tu jednak o styl muzyczny – raczej o styl życia – postawę, etos, modę. Oddając głos wielu drugo- i trzecioplanowym postaciom, McNeil i McCain przekonująco kwestionują schemat opowieści skupiony na wielkich dokonaniach genialnych artystów. Artur Domosławski pisał kilka lat temu w „Wykluczonych”: „do podręczników historii łatwiej przechodzą silne i barwne jednostki, lecz wcale nie jest pewne, czy są one głową czy ogonem”. „Punkowa historia punka” jest właśnie o tym. Czy ludzie podążali za Lou Reedem i Iggym Popem, a może to oni podążali za ludźmi? Niezależnie od tego, jaka jest odpowiedź na to pytanie, dostajemy fascynujący obraz rewolucji od kuchni, wraz z hałasem garów oraz smrodem przypalonych łyżeczek.

„Please Kill Me” to także, a może przede wszystkim, fascynująca książka o autodestrukcji, przedstawienie jej kilkuset różnorodnych twarzy. Tytuł zaczerpnięty od napisu na t-shircie noszonym przez Richarda Lloyda dobrze oddaje pragnienie samowyniszczenia, które w jakimś stopniu ujawnia się chyba u wszystkich bohaterów tej książki. Czasem towarzyszy mu egzaltowana, religijna otoczka, jak wówczas, gdy Lou Reed namawia do śmierci za muzykę („czy nie warto umrzeć za coś pięknego?”), a Jim Carroll swoiście interpretuję mękę Chrystusa („No a droga krzyżowa? Rozumiesz: korona cierniowa, biczowanie... To przecież punk rock”). Czasem, jak w przypadku Dee Dee Ramone'a, zdaje się ono wynikać z nudy, którą najlepiej się niszczy, niszcząc – co popadnie, a sami przecież jesteśmy najbardziej pod ręką. Czasami trzeba zabić jakiegoś siebie, by jakiegoś siebie stworzyć. Gdy Iggy Pop opowiada o tym, jak zakończył swoje małżeństwo, rozkręcając głośność wzmacniacza w środku nocy – czuć jakiś sentyment za pewną wersją samego siebie, którą trzeba było poświęcić, idąc w określonym kierunku. Najczęściej jednak McNeil i McCain skupiają się na wyniszczeniu bardzo mało spektakularnym – stopniowym procesie popadania w uzależnienie, redukującym człowieka do jego dość obrzydliwej wersji. Czytając tę książkę, można odnieść wrażenie, że jest ona reportażem z pociągu, który może dojechać na tylko jedną stację. Niektórzy z niego po prostu wysiedli – jak Patti Smith – inni, np. Johnny Tunders, jechali do samego końca.

Jednym z moich ulubionych fragmentów „Please Kill Me” jest historia, którą opowiada Duncan Hannah, o tym, jak Danny Fields, męczony podczas jednej z imprez pytaniami „powiedz, jaki jest Iggy, powiedz, jaki jest Wayne”, odpowiada – wszyscy są dupkami:

„Jego wzrok mówił: Naprawdę was to dziwi?”. „Ci ludzie to skończone palanty – stwierdził, patrząc na nas. „No dobra – wzdycham – ale są świetni” „Oczywiście, że są świetni – zgadza się Danny. – Są najlepsi. Ale poza tym są kompletnymi dupkami”.

To, że są świetni, do dziś słychać, wystarczy sięgnąć po muzykę. „Please Kill Me” skupia się przede wszystkich na ich dupkowatości, w prawdziwie punkowym stylu dokonując brawurowej demitologizacji. Eksponuje egoizm Patti Smith, spragnionej celebryckiej sławy, dążącej niezwykle konsekwentnie do tego, by dołączyć do grona podziwianych przez siebie idoli. Malcolma McLarena przedstawia jako niezwykle sprytnego, inteligentnego idiotę, szczególnie w momencie, gdy próbuje podłączyć New York Dolls pod naciąganą polityczną ideologię, traktując muzyków wybitnie przedmiotowo. Tę listę można by długo ciągnąć, schodząc coraz niżej i niżej, aż w tym dantejskim piekle dupkowatości, w ostatnim kręgu, na samym dnie spotkalibyśmy Johnny'ego Ramone'a. Dajmy jednak spokój Johhny'emu. W jakimś sensie przecież wszyscy jesteśmy dupkami. Bo jesteśmy ludźmi i to generalnie jest do dupy. Ale zanim postanowimy wyciągnąć z tego konstruktywny wniosek, przystępując do zniszczenia życia sobie i innym, warto chwycić się myśli, że nawet oni, nawet ludzie, czasem coś, choćby jedną małą rzecz, potrafią zrobić bardzo dobrze. Np. nagrać płytę lub napisać książkę.

Piotr Szwed (16 października 2018)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także