„Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978-84” Simon Reynolds

Zdjęcie „Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978-84” Simon Reynolds

To wspaniała książka. Powinniście ją przeczytać.

„Rip It Up And Start Again” Simona Reynoldsa z 2005 roku to jedna z tych monografii, których znaczenie niemalże dorównuje przedmiotowi narracji. Trudno dziś myśleć o dziejach post-punku i new popu, a w związku z tym ogromnej części współczesnej muzyki rozrywkowej mającej w nich swój początek, inaczej niż przez pryzmat książki Brytyjczyka; trudno wszak polemizować z kimś, kto najpierw przeżył tę epokę z żarliwością neofity, a później podjął i ukończył tak intensywne studia w temacie. Dodatkowo Reynolds swój wywód poprowadził z niespotykaną wcześniej swadą i spójnością, „Rip It Up...” stało się więc natychmiastowym punktem odniesienia już w momencie premiery. Dziś to jedna z najbardziej wpływowych książek o muzyce, jakie w ogóle powstały. Przy okazji jedna z najlepszych. Uff...

Sama fraza „rip it up and start again” w archiwum Screenagers pojawia się w dziesięciu różnych tekstach bardzo różnych autorów. Nie będzie chyba przesadą, jeśli powiem, że Reynoldsowska biblia post-punku i new popu w pewnym momencie zawróciła nam w głowach. W drugiej połowie lat zerowych przynajmniej pół redakcji wkuło tę książkę na pamięć, egzemplarze wędrowały z rąk do rąk, rozsiewając wirusa post-punkowej retromanii wśród młodych krytyków, zanim jeszcze sam Simon ukuł ten termin. Chociaż revival post-punku zaczął się dobrych kilka lat przed premierą „Rip It Up...”, wraz z rozkwitem sieci P2P – mowa tu zwłaszcza o nowojorskich środowiskach artystycznych, będących inicjatorami dance-punku – dopiero premiera tej książki wzbudziła prawdziwą falę namecheckingu często zapomnianych grup, reaktywacji tychże zespołów, ale też całej masy muzyki powstałej pod wpływem Reynoldsowskich rekomendacji. Mimo zakorzenienia w dalekiej przeszłości, jej siła sprawcza okazała się niezwykła.

Jaki był sekret tego podejrzanie młodo wyglądającego okularnika? Dziś wydaje się to dziecinnie proste – post-punk po „Rip It Up And Start Again” jawi się uporządkowanym układem współrzędnych, logiczną siatką wynikających z siebie faktów, konsekwentną narracją prowadzącą od A do B. Tymczasem badany przez niego okres 1978-84 należy do najbardziej chaotycznych, burzliwych i dynamicznych w całej chronologii popu. Fascynujących, ale – zdawać by się mogło – niemożliwych do usystematyzowania w przejrzysty sposób. Tymczasem moment, w którym książka przechodzi na swoją drugą, „popową” stronę, stopniowo zazębiając narrację na kilku różnych planach, zamiast spektakularnie się rozsypać, to być może największy warsztatowy sukces Reynoldsa. Naprawdę istnieje linia ciągła między pionierskim DIY The Buzzcocks i kosmicznym sukcesem komercyjnym Frankie Goes To Hollywood – ten gość to udowodnił.

Można patrzeć na „Rip It Up...” pod kątem encyklopedycznym – mamy do czynienia z niebywałym nagromadzeniem faktów, do tego skrupulatnie poukładanych i rozsądnie opowiedzianych. Ale można też chłonąć dzieło Reynoldsa w oderwaniu od dziedzictwa muzycznego, jako literaturę niemalże przygodową, w której zbiorowy bohater z brzydkiego, brudnego kaczątka przeobraża się w pięknego łabędzia – gwiazdę wybiegów, kolorowych magazynów i telewizji. Bo tak w istocie można streścić drogę, jaką przebył post-punk od niedomytych członków Sex Pistols po glamour elity new popu z Martinem Fry’em i Boyem George’em na czele. Gdzieś głęboko w sercu mamy zakodowaną słabość do takich historii – kompletnych underdogów, którzy wbrew okolicznościom, na własną rękę i na swoich zasadach wchodzą na szczyt. I one również z pewnością stanowią część elektryzującej aury, jaką wytwarza ta książka.

Są tu momenty komiczne. Jak ten, kiedy Billy Mackenzie i Alan Rankine z The Associates opisują swój pobyt w szpitalu po zażyciu niebywałej ilości amfetaminy, z wariującymi równolegle monitorami EKG. Są często inspirujące, zmuszające do wygrzebania z niebytu i sięgnięcia w skupieniu po takie – rzucam z pamięci pierwszy z brzegu przykład – „Health & Efficiency” This Heat. Są nieodparcie sugestywne, już na zawsze łączące fragment książki z danym utworem – ilekroć słyszę „goodbye” w „The Look Of Love” ABC, przypominam sobie, kto je wypowiada. Są i wkurzające, jak protekcjonalne potraktowanie choćby XTC – zespołu, który muzycznie przerastał zdecydowaną większość tej epoki o głowę, ale tworzył muzykę bez historii i kontekstu, którym tuczy się literatura Reynoldsa.

Polska edycja „Rip It Up...” – zatytułowana „Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz”, przełożona przez Jakuba Bożka i wydana nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej w lutym 2015 roku – jest praktycznie wiernym przekładem oryginału Reynoldsa. Również w sensie leksykalnym – chylę czoła przed odwagą tłumacza, który porwał się na nierówną walkę z precyzyjną i wyrafinowaną Reynoldsowską frazą. Z bonusów otrzymujemy zwięzły i ciekawy wstęp Rafała Księżyka, poświęcony polskiej odmianie nurtu, zwanej u nas potocznie nową falą (podczas gdy – na marginesie – anglosaskie źródła zazwyczaj pod terminem new wave rozumieją coś zorientowanego bardziej popowo, niekoniecznie okopanego w undergroundzie). To książka na polskim rynku bardzo potrzebna. Nie dlatego, że opowiada historię wielu ważnych zespołów, ale dlatego, że mówi o ciągłej potrzebie stawiania sobie pytań, wyzwań, „kwestionowania wszystkiego”, również w muzyce. W obciążonym masą rockistowskich stereotypów, polskim krajobrazie lektura „Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz” nawet w 2015 roku może okazać się rewolucyjnym, oczyszczającym doświadczeniem. W końcu nigdy nie jest za późno, żeby zacząć od nowa.

Kuba Ambrożewski (10 marca 2015)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także