Indie UK: podsumowanie 2012

Kiedy dwanaście miesięcy temu na łamach Screenagers podsumowywałem rok na scenie niezależnej w Wielkiej Brytanii, nie sądziłem, że opisywanie roku kolejnego będzie zajęciem równie przewrotnym i wymagającym.

Lektura dziesiątek albumów i jeszcze większej ilości singli pozwoliła dość komfortowo stworzyć subiektywne the best of, a wyniki analizy umożliwiły wyłuskanie esencji brzmienia wyspiarskiego indie A.D. 2012. Jaki był to rok? Kolorowy, różnorodny, tradycyjnie spoglądający za ramię na coraz przepastniejszy bagaż historyczny, unikający jednak odważnych deklaracji. Zaistnienie artystyczne w epoce post-wszystkiego jest przedsięwzięciem niezwykle wymagającym, a brak definiującego nurtu wymaga od startujących artystów zdecydowanie większych nakładów kreatywności, niż 5-10 lat temu. Progres odbywa się prawie wyłącznie na przestrzeni brzmienia, konsekwentnego zagęszczania tkanek dźwiękowych, tudzież kolejnej próby złożenia znanych składników w nieoczekiwany sposób. Brakuje dialogu z pozamuzyczną teraźniejszością, komentatorskiego wyrażenia czasów poprzez muzykę, tworzenie odbywa się wyłącznie dla tworzenia. Producenci, inżynierowi dźwięku, studenci szkół artystycznych i cała masa nerdów pozostałej maści w całości odpowiada za brzmienie 2012. Muzyka proletariacka umarła i być może już nigdy się nie odrodzi.

Wielowątkowość 2012 zdezaktualizowała koncepcję masowo wyznawanego revivalu. Jeżeli poprzednia dekada w zdecydowanej większości korespondowała z latami 80-tymi, to trzeci (!) rok dekady obecnej przypomina raczej permanentne wszystko naraz i sądząc po narybku artystów z planami wydawniczymi nie zanosi się na zmiany na tym gruncie. Tradycyjnie wyznawana koncepcja zespołu rockowego, z charakterystycznym frontmanem, wewnątrzzespołową chemią, tabunami oddanych wielbicieli i całą resztą folkloru, wydawała się być równie nieżywa na scenie niezależnej, co na jej mainstreamowym odpowiedniku. Tam gdzie kiedyś potrzeba było czterech, dziś wystarczy muzykalny gość z komputerem; analizujący, syntezujący i nadający z domu rodziców. Nie jest to nowa obserwacja, lecz sądząc po wynikach płyty roku coraz więcej startujących solowych projektów DIY porzuca ćwiczenie repetycji na rzecz form i struktur piosenkowych, wchodząc jednocześnie w zakres zainteresowania tej rubryki. Tradycyjnie pojmowany i przepastny zawartościowo termin singer-songwriter, należałoby dziś rozszerzyć do singer-songwriter-producer, i kto wie, czy nie jest to najbardziej obiecujący przyszłościowo rodzaj twórcy.

Eksploracja brzmienia to nie tylko domena laptopowców, składy zespołowe również inwestują w struktury. Co ciekawe, niekoniecznie musi to oznaczać brzmieniowy przepych, w cenie pozostaje minimalizm. Zeszłoroczna „The English Riviera” Metronomy stała się odnośnikiem pewnego rodzaju mądrej oszczędności aranżacyjnej, gdzie rejestr głośności cofa się o 15 lat, a albumowy sukces buduje się poprzez jakość i różnorodność piosenek, w idealnym scenariuszu spiętych konceptem. W 2012 wyczyn ten powtórzyli Django Django. Jest to nieco inne podejście od nowoczesnego minimalizmu The XX, gdzie same piosenki służą bardziej jako tło zdolności producenckich zespołu, w innym studiu mogłyby zupełnie nie istnieć. Najtrudniej będą mieć artyści próbujący zaistnieć tylko i wyłącznie z punktu widzenia jakości samego materiału. Debiut The Heartbreaks odkurzał brzmienia Suede ery „Coming Up”, lecz tak jak w 1996 proporcja materiału radio edit do albumowego mogła stanowić 50:50, tak w 2012 na słabsze kompozycje po prostu nie ma czasu. Zespół stricte piosenkowy musiałby od razu startować z poziomu „Franz Ferdinand”, stuprocentowo bezbłędnego produktu popartego inteligentnym wizerunkiem. Nie zdziwię się, jeśli ta dekada nowego Franz Ferdinand się nie doczeka.

Rok 2012, w niniejszym subiektywnym przeglądzie wyspiarskiej muzyki niezależnej, kultywuje młodość. Symboliczne przekazywanie sztafety pokoleniowej odbywa się w 2012 szybciej, niż do tej pory – aż 8 z 10 albumów na liście rocznej to debiuty. Weterani co prawda w dalszym ciągu potrafią nagrać świetne płyty w dawno wypracowanych przez siebie stylistykach (Saint Etienne, Spiritualized, Clinic), lecz nie są to rzeczy, za które będziemy pamiętać 2012. Warto odnotować rywalizację w obrębie klasy 2004/05 – swego czasu z zestawu Bloc Party/Maximo Park/Futureheads raczej nie postawiłbym na tych ostatnich, lecz tegoroczne albumy całej trójki uświadamiają mi, jak bardzo się pomyliłem (jeśli nie kumasz „Rant”, nie jesteś fanem Futureheads). Postawiona w zeszłym roku teza o konsekwentnym budowaniu dyskografii przez debiutantów z końca 00’s nie została w tym roku udowodniona, po części z uwagi na wydawnicze milczenie kilku faworytów, po części z uwagi na rozczarowanie roku w postaci trzeciego albumu The Maccabees, którzy po stworzeniu kanonu wrażliwego, post-smithsowskiego popu na „Wall of Arms” z 2010, postanowili zostać nowym Coldplay circa „X&Y”. I choć fani tamtego brzmienia mogli po części pocieszyć się solidnymi albumami Fanfarlo i Little Comets, niedosyt po wyczynie ekipy Orlando Weeksa pozostał.

Sądząc po okładkach NME, wykonawcami 2012 byli, tak jak i w roku ubiegłym, The Stone Roses, Noel Gallagher i Arctic Monkeys. W odróżnieniu od roku ubiegłego udało się znaleźć nowe Oasis (18-letni Jake Bugg), a nawet i nowe The Libertines (Palma Violets zaliczyli w NME piosenkę roku). Pitchfork po kolei rozprawiał się z kolejnymi utrzymanymi w konwencji zawodnikami od Spector do The Vaccines, knując przy okazji chwytliwy termin „indie obniżonych oczekiwań”. I jakkolwiek słuszne jest to twierdzenie wobec tych kurczowo trzymających się tradycji zespołów, problem wydaje się istnieć po obu stronach oceanu, a dowodów najłatwiej szukać... na Pitchforku właśnie. Sukces amerykańskich propagatorów dawno wyeksploatowanych stylistyk, w postaci Wild Nothing, DIIV, Japandroids czy Cloud Nothings, pozwala sądzić, że oczekiwania zostały obniżone po obu stronach oceanu, a artystów tworzących w sposób pomysłowy, nowatorski, lub najzwyczajniej w świecie świeży, jest o wiele mniej, niż ośrodki opiniotwórcze chciałyby, żebyśmy wierzyli.

I tak jak główne media niezależne w Wielkiej Brytanii kontynuują promowanie muzyki łatwej i znajomej, blogosfera powoli i sukcesywnie zwiększa swoją siłę rażenia, odnotowując prawdopodobnie największy sukces do tej pory w postaci Alt-J. Na początku roku słyszał o nich jedynie obieg internetowy, w sierpniu byli już faworytami bukmacherów do wygrania Mercury Music Award (co zresztą chwilę później osiągnęli). Przeważa jednak muzyka znajoma, przystępna w odbiorze, a jedyny progres stanowi rocznik urodzenia wykonawcy. Longlista BBC Sound of 2013, corocznie przestrzelającego barometru na rok kolejny, ponownie dostarcza powtórkę z rozrywki na polu indie, nie prowadząc szerszego dialogu z dużo mocniejszym merytorycznie Mercury. Jest to oczywiście zjawisko wykraczające poza zakres zainteresowania tej rubryki. W tym roku hiszpańscy naukowcy udowodnili, że w muzyce popularnej od 60 lat postępuje degrengolada, konsekwentnie zanika różnorodność instrumentów, rozwiązań harmonicznych, wszystko zaczyna brzmieć tak samo, i coraz głośniej. Za pomocą poniższych zestawów albumów i piosenek staram się pokazać, że niezależna muzyka brytyjska ma się dobrze, a nawet i w obrębie teoretycznie martwej muzyki gitarowej istnieje obecnie kilku inteligentnie myślących artystów. Zapraszam do odsłuchu.


ALBUMY
10. Django Django – „Django Django”
Z drzewa genealogicznego i stylistycznego The Beta Band, psychodeliczny radio-edit w minimalistycznym wydaniu.
9. Micachu and The Shapes – „Never”
Rytm vs. struktury, czyli DIY avant-pop, permanentnie balansujący po obu stronach słuchalności. Jak napisało BBC: „file under WTF”.
8. Tall Ships – „Everything Touching”
Battles w wydaniu wysokooktanowym i kilka innych wątków.
7. Chad Valley – „Young Hunger”
Dawka słonecznej sacharyny od czołowej postaci sceny oxfordzkiej, Hugo Manuela. Jak robić chill-wave, gdy ten przestaje być modny.
6. Weird Dreams – „Choreography”
Można napisać wiele, ale najprościej określić ich brytyjskim Violens.
5. Egyptian Hip Hop – „Good Don’t Sleep”
Dziwaczny, niemodny, przeważnie powolnie snujący się album, składający hołd kilku klasykom, z „Disintegration” na czele.
4. Kindness – „World, You Need a Change of Mind”
Przegląd płytoteki młodego producenta, fuzja elementów popowych, jazzujących, tanecznych, wszystko podane w sosie autoironii. Płyta o dwóch połowach.
3. Halls – „Ark”
21-letni londyńczyk i jego interpretacja „Kid A”/”Agaetis Byrjun” epoki post-dubstepowej.
2. Jonquil – „Point of Go”
Hugo Manuel po raz drugi. Tropikalny pop-rock broniący się tylko, wyłącznie, i zdecydowanie, jakością songwritingu.
1. Alt-J – „An Awesome Wave”
Kompleksowa, precyzyjna, lecz jednocześnie emocjonalna płyta, prowadzona unikatowym głosem Joe Newmana. Punkt odniesienia lat kolejnych.


PIOSENKI
20. Pet Moon – „Hold The Divide”
Świeże połączenie kompleksowych aranżacji a’la scena oxfordzka (której Pet Moon są zresztą częscią) z zamaszystym popem lat osiemdziesiątych.
19. MONEY – „So Long (Godisdead)”
WU LYF zawiesili w tym roku rękawice, tworząc jednocześnie wolne miejsce na stanowisku następców Manic Street Preachers. Kto powiedział, że nowi Manics muszą mieć coś wspólnego z gitarami?
18. Spring Offensive – „Worry Fill My Heart”
Po raz kolejny Oxford. Zajęcia katedry humanistycznej pod przewodnictwem Frightened Rabbit odbędą się w budynku imienia Foals.
17. Montage Populaire – „Reject Reinstall”
Tworząc interesującą muzykę rockową w 2012 należy sięgnąć do lat 70-tych, z całkowitym pominięciem 90-tych.
16. La Shark – „A Weapon”
Przy odrobinie wyobraźni, można by z tej ekipy zrobić medialnych następców Guns N’ Roses.
15. Vondelpark – „Dracula”
Nastrojowy miejski chillwave od londyńskiego trio.
14. PARADISE – „Endless Wave”
Debiutancki singiel londyńskiego duetu, niczym najlepsze fragmenty MGMT.
13. Saint Saviour – „Tightrope”
Podniosły fragment debiutu wokalistki, współpracującej do tej pory z Groove Armada.
12. Bombay Bicycle Club – „Beg”
Bonusowy track na ubiegłorocznym albumie kieruje BBC w rejony rozwiązań rytmicznych tak kompleksowych, że nie sądzę, by byli to w stanie skutecznie odtworzyć na koncercie. Balearyczne rozprzestrzenienia w refrenach – mistrzostwo.
11. Wild Swim – „Echo”
Oxford po raz kolejny, tym razem wyłącznie wydział humanistyczny. Dla fanów Wild Beasts.
10. Stumbleine feat. Coma – „The Beat that My Heart Skips”
Przepiękny shoegazowy wycinek tegorocznego albumu brystolskiego producenta.
9. Fanzine – „L.A.”
Z całego zastępu brytyjskich zespołów zapatrzonych w 90’s US indie (Paws, Milk Maid, Bos Angeles, Splashh), Fanzine są po prostu najmocniejsi. Najlepsza piosenka Teenage Fanclub nienapisana przez Teenage Fanclub.
8. Mammal Club – „Painting”
Mammal Club niejedno mieli oblicze, a jedną z ich miłości było Duran Duran. Trafić dwa zabójcze motywy klawiszowe w jednym kawałku – mistrzostwo.
7. Chvrches – „Lies”
Kontrast podkręconych do jedenastki syntezatorów, z niewinnym głosem młodej niewiasty, potrafi wyczarować jednego z singli roku, nawet jeśli nie ma tu niczego nowego.
6. Fiction – „Museum”
Dowód na to, że ubiegłoroczna „The English Riviera” była albumem wpływowym.
5. Eugene McGuiness – „Harlequinade”
Opener tegorocznej płyty McGuinnessa w znakomity sposób wskrzesza ducha ironicznej zabawy Sparks.
4. Bat for Lashes – „Laura”
Nie słyszałem czegoś takiego od czasu lirycznych fragmentów „Dog Man Star”.
3. Savages – „Husbands”
Dziesiątkowy strzał i prawdopodobnie rzecz nie do przeskoczenia dla tych post-punkowych revivalistów. „Apologies To Insect Life” w wersji kobiecej.
2. Outfit – „Everything All The Time”
Największa nadzieja na 2013 jeśli chodzi o tę rubrykę, przy okazji niepewność ostatecznego kierunku kapeli. Dotychczasowe inspiracje wskazywały na Talk Talk, wczesne Verve i Prince’a, przy każdorazowo wysokim poziomie.
1. Rudi Zygadlo – „Melpomene”
Zaskakujący, niekonwencjonalny i jednocześnie najlepszy fragment drugiego albumu szkockiego producenta. Folk epoki dubstepowej, tudzież elektronika bez prądu, aż szkoda, że reszta albumu nie jest równie organiczna.


ODSŁUCH
ALBUMY
SINGLE

Tomasz Tomporowski (8 stycznia 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Aśka
[13 grudnia 2014]
@ spostrzeżenie a co ty robiłeś wśród tych hipsterów na dodatek w knajpie wegańskiej skoro to taki zieew. A co do Alt J to może zwyczajnie brak ci trochę wrażliwości. Dla mnie piękna płyta choć nie bardzo lubię barwę głosu wokalisty.
Gość: spostrzezenie:
[8 grudnia 2014]
Alt-j co za nudne gowno, wlasnie slysze jak to leci w knajpie, oczywiscie weganskiej i pelnej brodatych hipsterow. (zieew)
Pozdrawiam
Gość: ethan
[15 stycznia 2013]
szkoda tylko, że mammale się rozpadli. z drugiej strony już pewnie Ci sami ludzie grają już pod innymi nazwami.
Gość: miś popołudniem
[10 stycznia 2013]
świetny przedsmak. większość z tych 10 albumów intryguje bardziej niż 50 na innym znanym serwisie ; ) i dlatego, cenię waszą pracę. pozdrawiam
Gość: massimo
[9 stycznia 2013]
Mammal Club - "Painting" rewelacja, może nic odkrywczego ale rodzaj energii którego ciężko nie lubić ;d
kuba a
[9 stycznia 2013]
Fajna playlista. Do kilku utworów na pewno będę wracał. Do kilku nie - bo kojarzą mi się z popularną w ostatnich latach szkołą brytyjskiego indie w rodzaju Foals, Maccabees czy Bombay Bicycle Club, czyli zespołami, do których nie zdołałem się przekonać. Skupiając się jednak na pozytywach - na razie największy plus zgarnęli Fiction, ale podobają mi się też kawałki Churches, Fanzine i ze dwa z dołu listy. Pozytywnie zaskoczyła mnie też Bat For Lashes - już się bałem, że Tomek wybrał ten kawałek a la Gotye :) Ogólnie jak na moje niewygórowane oczekiwania względem brytyjskiego podziemia - urozmaicająca lektura i miły odsłuch.
kuba a
[9 stycznia 2013]
Klasyka... A gdzie masz o dekadzie TYSIĄLECIA?
Gość: tata
[9 stycznia 2013]
rok 2012, to trzeci rok dekady? przedziwne... czyli pierwsza dekada trzeciego tysiąclecia miała miała 9 lat?
artykuł bardzo ciekawy.
Gość: pszemcio
[9 stycznia 2013]
Wiem, że jestem nudny, ale ani słowa o Field Music:/
Gość: koala
[8 stycznia 2013]
Dzieki! Zachecam w ogole do przesluchania linkow na dole tekstu, bo generalnie taka byla idea tego artykulu.

A skoro link do kontr-argumentu sie pojawil, to wypada podlinkowac oryginal. http://www.nature.com/srep/2012/120726/srep00521/full/srep00521.html
Gość: mh
[8 stycznia 2013]
Były, ale wyciągano z nich zbyt daleko idące wnioski, a i w samych badaniach były trochę kompromitujące luki:
http://thequietus.com/articles/10904-scientific-reports-pop-music-flaw
Gość: szwed
[8 stycznia 2013]
"W tym roku hiszpańscy naukowcy udowodnili, że w muzyce popularnej od 60 lat postępuje degrengolada, konsekwentnie zanika różnorodność instrumentów, rozwiązań harmonicznych, wszystko zaczyna brzmieć tak samo, i coraz głośniej". Publicystyczny żarcik, czy rzeczywiście były takie badania?
Gość: szwed
[8 stycznia 2013]
Mocne wejście w całe podsumowanie, Dzięki za ten artykuł, . Widzę, jak wiele ciekawych rzeczy mi umknęło. Alt-J jest jednym z niewielu zespołów, o którym można powiedzieć, w jakimś stopniu, czegoś takiego nie słyszałem.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także