Screenagers Live Act #5

Zdjęcie Screenagers Live Act #5

Nerwowe Wakacje; 3 listopada 2011; Hydrozagadka, Warszawa

Mimo że pierwsze odsłuchy „Polish Rocka” większość z nas datuje na końcówkę jeszcze poprzedniej zimy, Nerwowe Wakacje ruszyły w trasę dopiero u progu kolejnego sezonu grzewczego. Lecz o ile Łonie centralne ogrzewanie splata się z przemijaniem, to najwyraźniej w Jacku Szabrańskim głęboka jesień budzi dodatkowe pokłady energii, bo koncert był wyraźnie lepszy niż ten podczas Open’era. Nie chodzi tylko o bardziej adekwatne okoliczności i lepsze zrozumienie na widowni, choć i tu bym nie przesadzał, bo do wymarzonego lasu zapalniczek podczas „Wpół drogi” jeszcze trochę zabrakło. Kwartet przejechał się po prostu po piosenkach z debiutanckiej płyty z zauważalnym wigorem, frajdą i pewnością siebie, a nawet humorem, jakiego byśmy się po nich nie spodziewali – spontanicznie zaimprowizowany cover „Enter Sandman” trwał w najlepsze aż do wejścia wokalu w zwrotce, czyli jakąś minutę, budząc podziw i gigantyczne uradowanie jednocześnie. (Kuba Ambrożewski)

Jamie Woon; 16 listopada 2011; Proxima, Warszawa

Bardzo nieudany event. Dźwiękowcy strasznie skopali nagłośnienie, ustawiając proporcje natężenia basu, wokalu i całej reszty w stosunku 3:2:1. Aranż był nieczytelny, a całość była za cicha. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem fanem gigów, przy których od wywindowanego poziomu krwawią uszy, ale jeśli bardziej słyszalne od muzyki są rozmowy (i to nieciekawe) dookoła, to chyba coś jest nie tak. Do tego Proxima była tak zatłoczona, że ludzie o równie podłym wzroście jak mój, mogli zapomnieć o dobrej widoczności. Sam Woon zagrał poprawnie, choć wydawało mi się, że wyszedł z nastawieniem: „Dobra. Gram półtorej godziny i nara”. Nie jestem jakimś przesadnym wielbicielem „Mirrorwriting”, ale liczyłem na choć odrobinę satysfakcjonującej rozrywki. Przeliczyłem się. (Paweł Szygendowski)

Renton; 17 listopada 2011; Chwila, Warszawa

Promo-gig wydanej dwa tygodnie wcześniej płyty „Niech wszystko stanie się lepsze”. Na scenie witamy nowego, etatowego basistę grupy – to Mariusz Chibowski, dobrze znany fanom klasycznego line-upu Afro Kolektywu. Wykonawczo Renton prezentuje się niczym monolit – początkowo nienajlepiej naoliwiony (zdenerwowane potknięcia w otwierającym koncert „Wcalemito”), jednak z każdym kolejnym utworem docierający się. Ulubieniec fanek Marek Karwowski śpiewa arcywyraźnie (dykcja!), chłopcy tną ochoczo, tylko pod sceną coś pusto. Składająca się głównie z krewnych i znajomych królika widownia nie dostaje nagrody w postaci „Hey Girl” – na bisy lecą powtórki nowych utworów. (Kuba Ambrożewski)

Fink; 18 listopada 2011; Blue Note, Warszawa

Dzięki Fink, przyjedź jeszcze kiedyś. Fantastyczna atmosfera Blue Note’a w kombinacji z nastrojowością muzyki Fina Greenalla, kapitalnym oświetleniem i nieodtwórczym podejściem artysty w pełni zaspokoiły mój apetyt na dobry live i zabiły niesmak po koncercie Woona. Koncert dość oryginalnego jak na ten label przedstawiciela Ninja Tune poprzedzony został krótkim, ale sympatycznym supportem szkockiej wokalistki Rachel Sermanni. Kilka numerów zaaranżowanych na gitarę akustyczną i bardzo plastyczny głos Brytyjki stanowiło bardzo przyjemne preludium do właściwego występu. No a potem doznanie i biszkopty na śniadanie. (Paweł Szygendowski)

Iza Lach; 24 listopada 2011; Łódź Kaliska, Łódź

Jeśli chodzi o live, to zmieniłbym tylko instrumentarium: dodał więcej syntetyków, zdjął trochę gitary elektrycznej i zamienił akustyczną perkusję na elektryczną. I tyle z moich obiekcji. Pani Iza śpiewa w skali 1:1, nawet najtrudniejsze partie, cały zespół gra w punkt, pełne zrozumienie na scenie. Dodam do tego moją sympatię do Łodzi Kaliskiej i rozmowę z samą Izą po koncercie, która jest przemiłą osobą i proszę: naprawdę udany koncert. (Paweł Szygendowski)

Kamp! (Międzynarodowe Targi Muzyczne CJG); 26 listopada 2011; Teatr Dramatyczny, Warszawa

Jest coś stadionowego w brzmieniu Kamp! – pewna epickość sugerująca, że dla pełnego rozwinięcia skrzydeł potrzebują kilku metrów wysokości przewagi nad widownią, odpowiedniego kalibru głośników i przestrzeni wokół siebie, pozwalającej rozpędzić się wiązkom oplątającego ich skupione sylwetki kolorowego światła. Przynajmniej takie wrażenie odniosłem oglądając ich w arenie wyraźnie pojemniejszej niż klub Hydrozagadka – sali jednego z najbardziej prestiżowych stołecznych teatrów. Otrzymaliśmy Kamp! w pigułce – ich intymna muzyka taneczna dla mas wybrzmiała wreszcie pełną piersią, a konwencja 40-minutowego „The Best Of” wymusiła u zespołu skondensowany, radosny pochód jego najlepszych momentów: od „Breaking” po zupełnie nowe nagranie, ocierające się może odrobinę o estetykę Yeasayer. Wszystko, co wydarzyło się na tej scenie dowodziło, że dla krajowej konkurencji trio jest dziś składem bardziej z Fantasy Ligi. (Kuba Ambrożewski)

Twilite (Międzynarodowe Targi Muzyczne CJG); 26 listopada 2011; Cafe Kulturalna, Warszawa

Widownia zgromadzona w pobliżu ostatniego z sobotnich akcentów MTM CJG najwyraźniej postanowiła zaszydzić sobie z nazwy skądinąd bardzo fajnego warszawskiego lokalu i zwyczajnie zagadała krótki set kolegów Milewskiego i Bawirsza, mimo kilkukrotnych próśb o uciszenie rozmów. Introwertyczne, kruche, akustyczne ballady Twilite – śpiewane obowiązkowo z zamkniętymi oczami – nie były w stanie przebić się przez mur kilkusetosobowego szmeru, a jednak dla garstki skupionych zakończyły ten dzień w sposób nad wyraz urokliwy. (Kuba Ambrożewski)

Lenny Valentino; 1 grudnia 2011; Palladium, Warszawa

To już ostatnia trasa reaktywowanego LV, stąd nie dziwne, że gdy Artur Rojek skromnie przyznał, że nie jest najlepszym mówcą, ale musi podziękować wielu osobom, na scenie nie było widać końca uścisków i ciepłych słów. Jednak siła tego projektu objawiała się przede wszystkim w niesamowitym zaangażowaniu muzyków i świetnych wersjach koncertowych utworów z legendarnego „Uwaga! Jedzie tramwaj”. Całość występu rozpoczęła się dronem Lachowicza przechodzącym w „Zniszczyłaś to, czy zniszczyłem to ja”, a zakończyła wykonanymi na bis coverami „Don’t Answer Me” The Alan Parsons Project i „Over The Ocean” Low. Tak rozwiązywać powinien się każdy zespół. (Andżelika Kaczorowska)

Junior Boys; 3 grudnia 2011; Stodoła, Warszawa

Po dwóch dość rozczarowujących koncertach Junior Boys, które widziałam (jeden na Offie, drugi na Erze Nowe Horyzonty) oczekiwałam po nich co najwyższej gorszych wersji świetnych utworów albumowych. Jednak od rozpoczynającego „Parallel Lines” nie mogłam wyjść ze zdumienia nad ich świetną formą koncertową. W końcu wykorzystali potencjał swoich piosenek i sprawili, że liczna publiczność stołecznej Stodoły dosłownie oszalała. Nie zabrakło bangerów z drugiej płyty („In The Morning” i „Double Shadow”), bardzo dobrze wypadła nowa płyta (wieńczący „Banana Ripple”), ale prawdziwym zaskoczeniem była obecność „Teach Me How To Fight”. Bisy były wywoływane tupaniem zgromadzonych widzów, co chyba najlepiej świadczy o tym, jaki to był koncert... (Andżelika Kaczorowska)

Screenagers.pl (6 grudnia 2011)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Ethan
[7 grudnia 2011]
Znakomity gig JB i cudowny wokal Jeremy'ego. Do tego bardzo w porządku ten na którego koncert mocno czekałem - Diamond Rings - mimo, że stanowił tylko skromną przystawkę.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także