sx screenagers.pl - recenzja: The Yeah Yeah Yeahs - Show Your Bones
Ocena: 7

The Yeah Yeah Yeahs

Show Your Bones

Okładka The Yeah Yeah Yeahs - Show Your Bones

[Interscope Records; 28 marca 2006]

Grażyna Torbicka powiedziałaby zapewne, że twórczość Yeah Yeah Yeahs to tzw. polski akcent na scenie muzyki indie. Karen O, a właściwie Karen Orzolek, przecież niczym tegoroczni laureaci Oscara Rachel Weisz (ponoć ma dziadka Polaka) czy Gavin Hood (reżyser ostatniej adaptacji „W pustyni i w puszczy”) posiada ogromne koneksje z krajem nad Wisłą oraz imponuje słowiańskim polotem i fantazją, które nijak udaje się sprzedać bardziej autochtonicznym artystom na innym niż rodzimy rynku. Jednym słowem z sukcesów naszej rodaczki po mieczu powinniśmy cieszyć się wszyscy, ale czy do tej pory aby na pewno było czym się zachwycać? Nie do końca. Prymitywność brzmienia zniszczyła trochę debiut Yeah Yeah Yeahs. To, co zadecydowało o entuzjastycznym odbiorze poprzedzających pierwszą płytę epkach zespołu, jako dłuższa forma muzyczna raziło i kłuło w oczy. Nie mogło być inaczej, jeśli przedkłada się chaotyczne wrzaski nad melodykę, a nieokrzesaną formę nad bardziej wymagające treści. Na szczęście Karen i koledzy umieli wyciągnąć wnioski z tamtej lekcji. Może sukces singlowego „Maps” ich do tego zmobilizował?

Fachowcy zwykli mawiać o syndromie drugiej płyty, ale to dopadło The Strokes, w przypadku Yeah Yeah Yeahs trzeba by było postawić inną diagnozę i w sumie trudno powiedzieć jaką. Zinner czasem chwyta za akustyczną gitarę, a Karen postanowiła, że będzie jednak śpiewać i w ten właśnie sposób z garażowego rocka zrobił się mniej garażowy pop. Na „Show Your Bones” słychać więcej Stonesów i Velvet Underground, więcej frapującej przebojowości niż taniego efekciarstwa. Właściwie każda z tych jedenastu piosenek zawiera w sobie jakiś koncept, jakby zaczerpnięty z ideologii The New Pornographers: pomysłowość przede wszystkim. Zaczęli od energicznego „Gold Lion” (im dalej w album, tym tego chwytliwego ooh będzie coraz mniej), kończą na „Turn Into” – kawałku, który mógłby w sumie zapowiadać już inny (bardziej epokowy?) materiał. Początkowe minuty „Show Your Bones” mają w sobie jeszcze naleciałości brudnego brzmienia rodem z „Fever To Tell”, są jednak mniej chaotyczne, bardziej przemyślane i wciągające. To, w jaki sposób rozwija się „Way Out”, jak mistrzowsko zostało zagrane przez Zinnera „Fancy” nie pozostawia wątpliwości, że Yeah Yeah Yeahs zrywają z gitarową łupanką. „Cheated Hearts” miało stać się drugim „Maps” – nie będzie, zbyt wiele w nim się dzieje, aby porównywać go z prostolinijną balladą. Także umiejętności tekściarskie Karen zwracają uwagę. Na nowej płycie doczekaliśmy się utworów z bardziej kreatywnymi wersami niż bam, bam, bam, bam, bam, bam, bam, bam, bam. Może warto też wspomnieć o kwestii chyba najistotniejszej: tego albumu po prostu się słucha.

Dopiero „Show Your Bones” udowodniło, że Yeah Yeah Yeahs zasłużyli na ten wielki rozgłos, który przyniosło im „Fever To Tell” – lepiej późno niż wcale. Publika pewnie znów się podzieli: część będzie zachwycona (dostrzeże ewolucję brzemienia), część rozczarowana (powiedzą, że zespół poszedł na łatwiznę). Tak bywa. A swoją drogą ciekawe, do której grupy zaliczy się redaktor Tomporowski. Czy Karen w końcu mu zaimponowała, czy dziewczyna musi starać się jeszcze mocniej?

Kasia Wolanin (11 kwietnia 2006)

Oceny

Tomasz Tomporowski: 8/10
Kasia Wolanin: 7/10
Przemysław Nowak: 7/10
Witek Wierzchowski: 7/10
Jakub Radkowski: 6/10
Kamil J. Bałuk: 6/10
Marceli Frączek: 6/10
Piotr Szwed: 6/10
Średnia z 34 ocen: 7,26/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także