Ocena: 5

Washington

A New Order Rising

Okładka Washington - A New Order Rising

[Glitterhouse Records; 27 czerwca 2005]

Norwegia staje się powoli taką europejską Kanadą, jeśli chodzi o muzyczny rynek. Wystarczy poświęcić trochę czasu, przyjrzeć się bliżej wydawnictwom pochodzącym z tego kraju, zainteresować debiutantami i nagle okazuje się, że dzieje się tam nadspodziewanie dużo ciekawych rzeczy. Stylistycznie obie sceny również więcej cech łączy niż dzieli. Być może wpływają na to podobne uwarunkowania geopolityczne, czyli położenie, klimat, gęstość zaludnienia, poziom rozwoju cywilizacyjnego oraz podobna ogólna mentalność ich mieszkańców. W odróżnieniu od artystów z kraju klonowego liścia, Norwegowie są jednak dużo gorzej promowani poza granicami swojej ojczyzny. Brakuje jakiegoś silnego, wiarygodnego medium, które twardo stanęłoby po stronie Skandynawów tak, jak choćby Pitchfork od dłuższego czasu lansuje modę na kanadyjską scenę alternatywną. Z tego względu natrafienie nawet w Internecie na recenzje płyt Minor Majority, Midnight Choir, Madrugada czy Washington jest bardzo trudne (nie dotyczy to rzecz jasna waszego ulubionego serwisu muzycznego).

To, jaką muzykę wykonuje ostatni z wymienionych przez mnie zespołów w dużej mierze determinuje chyba miejsce, w którym ów zespół się narodził. Rune, Andres i Esko pochodzą z leżącej na kole podbiegunowym miejscowości Tromsø. Z albumu „A New Order Rising” czuć zatem lodowaty powiew arktycznego powietrza. Jest w tych melodiach lekkość, przestrzeń i podświadomie wyczuwalne, głęboko zakorzenione odosobnienie. Takie skojarzenia i emocje przywołuje specyficzna mieszanka post-rocka, popu, folku i country, która towarzyszy od pierwszego do ostatniego dźwięku na płycie. Czasami, kiedy za prowadzenie melodii odpowiadają hammondy a nastrój przesuwa się w skrajne, melancholijne rejony, muzyka przywodzi skojarzenia z wykonawcami nurtu sad-core. W pozostałych momentach albo leniwie eksploruje post-floydowe klimaty, albo nieco przyspiesza i wtedy zbliża się nawet do najbardziej rozpoznawalnych, współczesnych wykonawców brytyjskich. W otwierającym „Black Wine” słychać dalekie echa wczesnego Radiohead, głównie za sprawą charakterystycznej, akustycznej gitary. Wspomnienie Radiogłowych powraca jeszcze nie raz, najbardziej wyraźnie chyba w „Riverrun By Night” i „My Sea”. Oba te kawałki miałyby dużą szansę wkomponować się w album „OK Computer”. „Landslide” pozwala za to wyobrazić sobie jak dziś brzmiałby zespół Coldplay, gdyby nie zrobiono z niego komercyjnego produktu i nie obciążono wyolbrzymionymi oczekiwaniami. Jednym z najmocniejszych punktów grupy Washington jest wokal Rune Simonsena, nie bez powodu porównywany z Jeffem Buckleyem i Chrisem Martinem. W wielu utworach to właśnie on przykuwa najmocniej uwagę słuchacza.

Największy zarzut, jaki można mieć do Norwegów to ten, że nie potrafili znaleźć na płycie punktu równowagi pomiędzy wszystkimi nurtami, które zdecydowali się na niej zawrzeć. Dominującą rolę przejmują najdłuższe, post-rockowe kompozycje, układające się w przestrzenne pejzaże. Nie zostają one jednak skontrowane przez bardziej popowe utwory i całość staje się dość niespójna. To jednak nie byłoby jeszcze dużym problemem, gdyby całość stała na wysokim poziomie. Tymczasem zespołowi ewidentnie pod koniec płyty skończyły się pomysły i materiał zaczyna nużyć swoją monotonnością. Zabrakło przebłysku geniuszu, drobnej iskry bożej, która odróżnia twórczość przeciętną od tej wybitnej. Płyta „A New Order Rising” oscyluje zdecydowanie bliżej tej pierwszej. Przy bliższej analizie odkrywa niestety, że pod dość atrakcyjną warstwą melodyjności niewiele ukrywa się pod spodem. Wcale nie znaczy to jednak, że z debiutem Washington nie warto się zapoznać. Pomimo niedociągnięć z pewnością utwierdza on w przekonaniu, że na skandynawską scenę należy mieć szeroko otwarte oczy.

Przemysław Nowak (20 marca 2006)

Oceny

Przemysław Nowak: 5/10
Tomasz Łuczak: 5/10
Średnia z 5 ocen: 6,4/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także