Ocena: 6

Arctic Monkeys

Whatever People Say I Am, That's What I'm Not

Okładka Arctic Monkeys - Whatever People Say I Am, That's What I'm Not

[Domino; 23 stycznia 2006]

No to czego byś chciał? spytała złota rybka. Chciałbym być sławny, zdobić okładki gazet, nie móc się opędzić od groupies, odpowiedział Alex Turner, a najlepiej mieć to wszystko w przeciągu pół roku od teraz. Nie ma sprawy, powiedziała rybka, po czym kupiła 180 tysięcy egzemplarzy debiutanckiej płyty zespołu Alexa w pierwszym dniu sprzedaży, dokupując jeszcze raz tyle do końca tygodnia. Surrealistyczne? Nie bardziej niż gwałtowny sukces Arctic Monkeys. Pobicie rekordu sprzedaży płyt na Wyspach przez czwórkę chłopaków, o których pół roku temu słyszały co najwyżej ich matki, można było do niedawna traktować w kategoriach science-fiction. Dziś na kwietniowy koncert w Glasgow ponad dwa tysiące biletów sprzedało się w jakieś 300 sekund, co pozwala sądzić, że zespół nie miałby problemów z wyprzedaniem trasy składającej się ze stadionów. Nie ma wątpliwości, w styczniu na brytyjski rynek muzyczny wtoczyła się arktyczna kula śniegowa, zwiększająca swój miażdżący zasięg w nienotowanym dotąd tempie, kula tym bardziej zagadkowa i mistyczna, bo ciężko ustalić, kto tak naprawdę rzucił pierwszą śnieżkę.

Wrażenie dezorientacji pogłębia muzyczne oręże formacji. Jak na nastolatków przystało, zawartość „Whatever People Say I Am, That’s What I’m Not” nie wychodzi poza bezpieczne rejony aktualnie panującej mody. Można łatwo stwierdzić, że chłopaki brzmią jak cięższy Franz Ferdinand, w końcu „Dancing Shoes” i „Red Light Indicates Doors Are Secured” ciągną ze Szkotów po całości. „You Probably Couldn’t See...” jest wariacją w temacie The Hives, dziabnięcia gitary w „When The Sun Goes Down” słyszeliśmy u The Rapture, a nad „Mardy Bum” wisi złowieszcze fatum The Libertines. Nawet sam tytuł płyty wydaje się być odpowiedzią na wszechobecne zarzuty o nieoryginalność, pośrednio się do niej przyznając. Fajowy młodzieńczy zapał rekompensuje niedojrzałość songwritingu, jednak to nie kryterium audio stanowi źródło fenomenu Arctic Monkeys.

Sądząc po ubiegłorocznych jaskółkach takiego zespołu należało się spodziewać. Sukces Kaiser Chiefs pozwolił wnioskować, że Brytyjczycy ponownie zaczynają gloryfikować ziomków z humorem traktujących o sprawach życia codziennego, stojących w opozycji do wypacykowanych studentów szkół plastycznych. Pół roku później sukces odniosło Hard-Fi, bazujące w gruncie rzeczy na podobnym koncepcie. O czym mówię? Niedawno spytałem się faceta z Glasgow czy uważa, że Franz Ferdinand jest dobrą wizytówką regionu. They’re not f***ing Scottish, rzucił bez zastanowienia mój rozmówca implikując imigranckie pochodzenie Kapranosa. Właśnie. „Whatever People Say I Am...” nie ma połowy potencjału komercyjnego “Franz Ferdinand” i jakkolwiek głupie się to może wydawać, źródło sukcesu leży w samym Arctic Monkeys. Ta czwórka prostych (ekhem, straight) chłopaków z robotniczego Sheffield okazała się być na tyle reprezentatywna względem rdzennych mieszkańców brytyjskich miast, że mamy do czynienia z precedensem. Britishness znów jest na topie, na swojską młodzież stawiają wszyscy od chavsów po inteligencję, a „Whatever People Say I Am...” z obiecującej płyty młodego bandu przeistoczyło się w niezbędny element wyposażenia salonu statystycznego gospodarstwa domowego. Co z tego wyniknie, nie sposób dziś prorokować. Don’t believe the hype, piszą na swojej stronie na myspace skonfundowani członkowie formacji. Nie mogą nic zrobić. 2006 będzie rokiem Małpy.

Tomasz Tomporowski (16 lutego 2006)

Oceny

Maciej Lisiecki: 7/10
Paweł Anton: 7/10
Przemysław Nowak: 7/10
Jędrzej Szymanowski: 6/10
Kuba Ambrożewski: 6/10
Marceli Frączek: 6/10
Tomasz Tomporowski: 6/10
Krzysiek Kwiatkowski: 5/10
Maciej Maćkowski: 5/10
Paweł Sajewicz: 5/10
Piotr Wojdat: 5/10
Kasia Wolanin: 4/10
Witek Wierzchowski: 4/10
Średnia z 64 ocen: 6,43/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także