Ocena: 5

The Strokes

First Impressions Of Earth

Okładka The Strokes - First Impressions Of Earth

[Rough Trade; 2 stycznia 2006]

Phi, łatwo dziś powiedzieć, że The Strokes są zespołem jednego albumu. Z drugiej strony przewidzenie tego pięć lat temu naprawdę nie było trudne, wystarczyło racjonalnie podejść do sprawy. Formuła, która zszokowała, bądź co najmniej zaskoczyła wielu muzycznych odbiorców w 2001, wyczerpała się wraz z jedenastym utworem na „Is This It”. Było, minęło, ha, było całkiem nieźle. Rajcowaliśmy się wszyscy, pozbawieni świadomości, że to nie jednorazowy wybryk przemysłu muzycznego, a początek długotrwałej rockowej mody. Kilka miesięcy później, przy niemałym udziale mediów, doczekaliśmy się nowego-starego: młodzież zaczęła znowu sięgać po gitary, a „Is This It” stało się probierzem wartości garage rock revival. Specyficzna monochromatyczność brzmienia, znudzona maniera wokalisty, a do tego niekwestionowana łatwopalność kolejnych singli w szybkim czasie wzięły do niewoli większość alternatywnych stacji radiowych na świecie. A że urody im natura nie poskąpiła to i statusu ikon w rekordowym tempie się dorobili. Nawet Macaulay Culkin był ich fanem. Kurczę, Macaulay nie mógł się mylić.

„Room On Fire” nie miał szans i nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Poza raczej-przylepną „Reptilią”, jedyne co dziś pamiętamy z drugiej płyty The Strokes to rok jej wydania. Przyszedł czas na refleksje i dłuższą przerwę, po której mieliśmy doznać chwalebnego comebacku. Kiedy więc pod koniec 2005 na okładce brukowego NME ukazało się zdjęcie zapomnianych idoli z wielkim napisem ”back with a sound that will change everything – again”, nawet najwięksi sceptycy musieli poczuć ukłucie niezdrowej ciekawości. Chwilę później pojawił się katastrofalny singiel „Juicebox”. W odróżnieniu od Black Rebel Motorcycle Club, którzy syndrom trudnej trzeciej płyty obeszli kultywując poletko organicznego songwritingu, The Strokes postanowili unowocześnić brzmienie, tworząc z pilota trzeciego albumu wydumane dziwadło. Wystękana przez Casablancasa linia wokalna należała do najgorszych w karierze, tworząc zasadne podstawy do oczekiwania na palmę w kategorii ostateczny upadek roku. To już nie było „Is This It?”, raczej: „What Is This?”, albo lepiej: “What The Fuck?”.

Zadziwiająco, „First Impressions Of Earth” udało się nadstawić drugi policzek. Nową odsłonę The Strokes można uśrednić do akceptowalnej poprawności. Nie ma kroku naprzód, jest rozkrok, a aranżacyjne nowinki służą za postęp. Obeszło się bez uderzania w ekstrema „Juicebox”, jedynie podczas „Ask Me Anything” ktoś bez powodu (i efektu) wyprosił ze studia 80% składu. Zasadność obecności niektórych składników pozostaje wątpliwa, lecz trzeba przyznać, w kilku miejscach chłopakom się udało. „Heart In A Cage” prezentuje zespół w najbardziej pasującej im tonacji, a „Razor Blade” delikatnie kusi słonecznym refrenem. Niestety, po czwartym „Razor Blade” płyta zaczyna stopniowo przygasać, a na wysokości dziewiątego „Killing Lies” jest już po prostu nudno. W tym kontekście umieszczenie największego highlightu „First Impressions...” pod dwunastką można traktować w kategorii nagrody dla wytrwałych. Refren „Ize Of The World” uzbrojono w zaraźliwą sekwencję natrętnych dźwięków, a Casablancas na chwilę odkrywa w sobie ekspresję. Dwóch następnych kompozycji mogłoby nie być (nie mylić z: miało nie być), ale do tego przyzwyczaił nas środek płyty. Nie ma wątpliwości, żądni widoku kapeli w artystycznym rynsztoku tym razem się nie doczekali. Może za dwa lata, przecież nic tak zwykłych ludzi nie cieszy jak upadłe gwiazdy.

Tomasz Tomporowski (20 stycznia 2006)

Oceny

Piotr Szwed: 7/10
Przemysław Nowak: 6/10
Kuba Ambrożewski: 5/10
Marceli Frączek: 5/10
Tomasz Tomporowski: 5/10
Witek Wierzchowski: 4/10
Średnia z 27 ocen: 6,07/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także