Ocena: 5

Death Cab For Cutie

Plans

Okładka Death Cab For Cutie - Plans

[Atlantic; 29 sierpnia 2005]

Przejście uznanego lub rokującego zespołu niezależnego do dużej wytwórni płytowej, choć daje możliwości rozwoju, prawie zawsze wiąże się z ryzykiem utraty sporej grupy fanów. Jeżeli dodatkowo skutkuje nagraniem płyty najprzystępniejszej z dotychczasowych, trudnym staje się odpieranie zarzutów o sprzedaniu się. Należy przy tym wspomnieć o wyjątkach. Czasem wraz z uzyskaniem odpowiedniego zaplecza środków artysta osiąga wyżyny swojej twórczości, a powstające w wyniku nowego strumienia weny dzieło staje się pozycją obowiązkową domowych płytotek. Trail Of Dead po przejściu do Interscope wydali „Source Tags And Codes”. Modest Mouse po zasileniu katalogu Epic zdecydowali się uraczyć nas „The Moon And Antarctica”. Debiut formacji Death Cab For Cutie w barwach Atlantic nie zaprzecza generalnej regule. To jedynie przyzwoita płyta.

Złośliwi mogą powiedzieć, że w przypadku dwóch przytoczonych wcześniej zespołów oznak nadchodzącego apogeum można się było spodziewać po uprzednich albumach, podczas gdy dowodzonej przez Bena Gibbarda formacji nigdy tak naprawdę nie udało się odcisnąć swojego piętna na mapie współczesnej amerykańskiej muzyki niezależnej. Choć poszczególne kompozycje bywały bardziej niż udane, brakowało Death Cab For Cutie czegoś w rodzaju błysku pozwalającego wznieść ich twórczość na wyższy poziom. Zespół dla niepoprawnych intelektualistów, chciałoby się rzec słuchając chociażby najbardziej znanego w dyskografii - „Transatlanticism” sprzed dwóch lat. Trochę lo-fi, gitarowych loopów, krystalicznie przejrzystego bębnienia, fortepianowych kołysanek i liryków w stylu: your heart is a river/ and I am the fish. Choć ciężko było znaleźć podstawy aktywnego oczekiwania na follow-up, nie obyło się bez ciekawości, w końcu nowy etap wydawniczy mógł sprowokować muzyczną woltę.

Nie tym razem. “Plans” nie zaskakuje zdecydowanym zwrotem w którymkolwiek kierunku, to w dalszym ciągu poruszanie się w obrębie sprawdzonej formuły grania. Death Cab For Cutie ponownie przekonują wyłącznie w skali kompozycji, a jedyną widoczną różnicą w stosunku do poprzednika jest wypolerowanie i uproszczenie koncepcji. Momentami „Plans” bliżej jest do dokonań mainstreamowych zespołów brytyjskich, niż swoich pierwotnych źródeł w rodzaju Pavement czy Built To Spill. Fortepianowy motyw „What Sarah Said” mógłby należeć do Coldplay, nabijany „Your Heart Is An Empty Room” przypomina Doves. Nie umniejsza to uroku wyżej wymienionym, choć może spowodować kręcenie głowami zwolenników „Transatlanticism”, o wcześniejszych albumach nie wspominając. Świetnie wypadają przebojowe „Soul Meets Body” i „Crooked Teeth”, podobać się może subtelnie wybębniony „Summer Skin” i chyba na tym wyliczanie atutów „Plans” należałoby zakończyć. Raczej porządny album niż rozczarowanie, w końcu nie wszyscy mogą grać w ekstraklasie.

Tomasz Tomporowski (16 grudnia 2005)

Oceny

Marceli Frączek: 6/10
Tomasz Tomporowski: 6/10
Kasia Wolanin: 5/10
Średnia z 7 ocen: 6,57/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także