Ocena: 8

50 Foot Wave

Golden Ocean

Okładka 50 Foot Wave - Golden Ocean

[Throwing Music/4AD; 7 marca 2005]

Najbardziej wstrząsająca płyta tego roku. Z głębi serca ostrzegam fanów The Throwing Muses i Kristin Hersh solo – bądźcie ostrożni. Nie będzie ballad. Nie będzie przyjemnych melodii. 50 Foot Wave brzmi jak Therapy? z czasów „Troublegum”, tyle że dwa razy mocniej, głośniej, wścieklej.

Kristin Hersh ma już swoje lata (wtajemniczeni wiedzą ile), jest legendą muzyki niezależnej. Mogłaby do końca życia nagrywać co parę lat nudną płytę w stylu Marianne Faithfull. A jednak zdecydowała się postawić wszystko na jedną kartę, zacząć niejako swoją karierę od nowa. Powstał zespół 50 Foot Wave, klasyczne rockowe trio, w którym oprócz wokalistki i gitarzystki udzielają się Bernard Georges, basista The Throwing Muses i perkusista Rob Alhers. Trzeba mieć wiele odwagi, żeby w czasach muzyki tanecznej, która opanowała nie tylko rock, ale nawet i metal, nagrać płytę tak konsekwentnie nieprzebojową, głośną i szybką. Przyzwyczailiśmy się do tego, że zespoły nawet z najmniejszych niezależnych wytwórni produkują hity trafiające na listy przebojów. Tymczasem Kristin Hersh wróciła do korzeni. Jej muzyka to esencja punka i grunge. Trzeba mieć w sobie ogromne pokłady frustracji i złości na cały świat, żeby tak grać.

Coś, co przytłacza od pierwszych sekund płyty, to totalne, porażająco głośne brzmienie. I tempo, jakie potrafi osiągnąć zespół grający niczym w amoku, zachowując przy tym precyzję przy licznych przejściach. Oraz – głos Kristin Hersh. Głos kobiety, która ma wszystkiego dosyć i postanowiła to wykrzyczeć. Zachrypnięty, zdarty. Słuchając „Golden Ocean” miałem wrażenie, że podczas sesji nagraniowej musiała pluć krwią jak Kurt Cobain. Siła ekspresji wokalistki i całego trio dosłownie miażdży. Do takiej muzyki nie sposób śpiewać poezji. Dlatego Kristin nie przebiera w słowach. You know what?/ Shut the fuck up! wykrzykuje w utworze „Pneuma”. Wściekłość czasem ustępuje gorzkim wspomnieniom: I thought we were decent/ I thought we were twins/ I was sick, I was broken/ And I'm sorry (“Petal”) i ironicznej konstatacji przeszłości: Only you can see Eden through the blizzard/ Only you spring eternal censor free/ Only you are Minnie Pearl behind the 8 ball/ The keeper of my pathetic dream (“El Dorado”).

Całość brzmi bardzo spójnie. Najczęściej jak brudny punkrock, przefiltrowany przez zniekształconą estetykę „sound of 4AD”. A także jak klasyczny grunge z czasów Nirvany, Mudhoney, Melvins. Szaleńcze tempa, podkręcane potężnym brzmieniem gitary i łamiącą rytm perkusją, jak w „Bone China” czy „Clara Bow”. Momenty oddechu cięte brutalnymi przesterami i ochrypłym krzykiem („Long Painting”). Dzika furia podkreślana seriami sprzężeń i eksplodującymi refrenami w stylu Nirvany („El Dorado”, „Sally Is A Girl”). Żadnej ballady. Żadnego szeptania. Gitara akustyczna rozwalona o podłogę.

Po przesłuchaniu tej płyty długo nie można zasnąć

Marceli Frączek (14 grudnia 2005)

Oceny

Marceli Frączek: 8/10
Paweł Anton: 7/10
Przemysław Nowak: 7/10
Kasia Wolanin: 5/10
Średnia z 8 ocen: 7,25/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także