Ocena: 7

The Subways

Young For Eternity

Okładka The Subways - Young For Eternity

[Wea; 19 lipca 2005]

Granie w młodym alternatywnym zespole to jeszcze nie powód do zazdrości. Pod warunkiem, że tym zespołem nie jest The Subways. Te dzieciaki ledwo zdążyły odrosnąć od ziemi, a do swojego CV mogą już wpisać występy przed Grahamem Coxonem i The Von Bondies. Nie brakuje im charyzmy i muzycznego zacięcia, a gdy nagrywa się tak solidne albumy jak „Young For Eternity”, to zdobycie sławy, pieniędzy i słodkiego rock’n’rollowego zepsucia pozostaje jedynie kwestią czasu. Czy można chcieć więcej?

„Young For Eternity” rozdrapuje świeże rany po garażowym rocku, zagojone nie dalej jak dwa lata temu. Rozdrapuje go dzikim, niestabilnym wokalem Billy’ego Lunna oraz pazurkami Charlotte Cooper – basistki, a zarazem nowej miss nastolatek rock’n’rolla. Tylko tak młodzi ludzie są zdolni do wstąpienia na niepewny grunt, na którym łatwo zostać zapomnianym i na którym nie dostaje się drugiej szansy na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia. Tylko tak młodzi ludzie zdolni są do podjęcia takiego ryzyka. The Subways nie są wybredni, nie maskują się za stosem niewiele mówiących inspiracji. Jak przystało na pokolenie współczesnych 18-latków, idą na łatwiznę, co niekoniecznie musi wiązać się z prostactwem. Wiecie jak to jest – „czym skorupka za młodu nasiąknie...”. Ale czymże mogłaby nasiąknąć, skoro trio z otwartymi ramionami chłonęło wszelkie odmiany gitarowego grania z lat ’90, a wrażenia z pierwszego przesłuchania „Is This It?” również pozostawiły w nim niezatarty ślad? Założę się, że w pokoju przynajmniej jednego muzyka The Subways plakat Casablancasa sasiaduje z plakatem Gallaghera, a ten z kolei z plakatem Cobaina. Zupełnie tak jak na „Young For Eternity”, gdzie britpop, punk i grunge wściekle gryzą się ze sobą, a ich pojedynek jest esencją całego widowiska. The Subways nie tracą czasu na zbędne ględzenie, na bezpłciowe i nijakie kawałki. Tutaj od samego początku da wyczuć się namacalny charakter każdego z nich. „I Want To Hear What You Have Got To Say”, ze świetnymi, absolutnie niepoprawnymi partiami wokalnymi Lunna i Cooper, dynamiczny „Holiday” z frazą „I take the things that my friends say I should take/ I think it's time that I went on a holiday”, pod którą nie sposób się nie podpisać, wreszcie „Rock & Roll Queen” – ich pierwszy singiel, ani trochę nieprzereklamowany. Naprawdę warto posłuchać, jak Lunn zdziera gardło. „Mary” to z kolei pewien ewenement – rockowa pieśń o kobiecie będącej „tylko” koleżanką, z którą na dodatek można napić się jedynie herbatki. Na końcu mamy, a jakże, ukryty kawałek – „At 1 AM”, gdzie wokalnie znów udziela się Cooper i znów uroczo kaleczy wszelkie estetyczne normy. Czyż ona nie jest wspaniała?

Tak bezkompromisowego i swobodnego albumu nie słyszałem już od dawna. Lecz z drugiej strony to krążek tylko dla tytułowych „wiecznie młodych”, którzy nie boją się muzyki dalekiej od jakiegokolwiek wirtuozerstwa i kunsztu i nie udają, że wszystko już widzieli i słyszeli. Ale czy to wada? I czy już zazdrościcie The Subways?

Łukasz Jadaś (23 lipca 2005)

Oceny

Marceli Frączek: 7/10
Tomasz Tomporowski: 5/10
Średnia z 21 ocen: 7,09/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także