[phpBB Debug] PHP Warning: in file /home/screenag/domains/screenag.linuxpl.info/public_html/content/dom/DomContent.php on line 97: htmlentities() [function.htmlentities]: Invalid multibyte sequence in argument
screenagers.pl - recenzja: 3moonboys - 3moonboys
Ocena: 6

3moonboys

3moonboys

Okładka 3moonboys - 3moonboys

[Europeans Records; 2004]

Najpierw nowa na naszym rynku muzycznym wytwórnia Europeans Records wypuściła płytę grupy Supreme. Muzyka – pomijając temat nie najlepszej produkcji – zapraszała melodyjnym brudem i charakterem przypominającym niezależne produkcje amerykańskie początku ubiegłej dekady. Trochę ucichło i nagle w 2003 roku eksplodują dwie małe bomby – Saturnday i Blue Raincoat. Gorąco zrobiło się głównie za sprawą tego drugiego, którego muzyczną obróbką zajął się słynny Jack Endino – producent m.in. Nirvany i Soundgarden. Emocjonalny przekaz surowego brzmienia zaraził nas czymś nowym, powróciła tęsknota za starymi kapelami, jak Sunny Day Real Estate, Fugazi, Husker Du czy Dinosaur Jr. Rok 2004 przyniósł stanowczą zmianę, Saturnday i Supreme przestali istnieć, pojawił się za to Charlie Sleeps (wcześniej Piąta Strona Świata), który przedstawił stonowaną wersję noise-rocka z okolic stylistyki Kristen. Zapowiedzi zrodziły delikatny dreszcz oczekiwania, coś, co czuło się wcześniej przed debiutem Blue Raincoat. Tym bardziej, że mówiło się nieśmiało o nawiązaniach do Sigur Ros czy Mogwai, a całość powstała pod czujnym okiem Grzegorza Kaźmierczaka z Variete. Mogło to trochę trącić patosem, przyrównania bowiem do takich firm z zasady nie powinny być bezpodstawne. Jeszcze raz jednak okazało się, że dużo w naszym muzycznym światku dzieje się nieco na wyrost – mimo że muzycy pokazali dużą otwartość i wykazali się szczerą chęcią eksperymentowania, wszystko zostało umiejscowione w tyglu hałasu i brzmień, do których aż nadto przyzwyczaiła nas Ewa Braun czy wymieniony wcześniej Kristen. Wedle niepisanej reguły rządzącej oficyną Europeans, Charlie Sleeps rozpadł się, a z jego popiołów powstał twór o nazwie 3moonboys.

I tu wielka niespodzianka. Jeżeli wcześniejsze perypetie z kompletowaniem składu, a dalej związane z nim podejście do budowania samej muzyki uznać za efekt koniecznych poszukiwań, których szczęśliwym finałem miało być powstanie tej właśnie grupy, to wybaczam chłopakom wszystko, co tylko uważałem za złe w ich wykonaniu. Może na tym polega właśnie dążenie do dojrzałości, może tu leży sens ciągłej eksploracji, swoistego zgłębiania zdobytych wcześniej doświadczeń. Produkt finalny, jak na nasze warunki, jest zaskakująco świeży. W Polsce pokutuje niestety wciąż twierdzenie, że gdy tylko trochę odejdzie się od standardowego rozumienia utworu jako zwrotka–refren i pokażą się nieco dłuższe formy z elementami charakterystycznego rzężenia, istnieje obawa popełnienia „narodowych” błędów z przeszłości. Zbyt wiele zespołów nie było stać na dokonanie głębokiej analizy i wyjście poza ukształtowany wcześniej pierwowzór (chlubny wyjątek – Ścianka). W efekcie, w mniejszym bądź większym stopniu, mieliśmy do czynienia z powielaniem koncepcji masła maślanego – forma niemal ta sama, treść balansująca na granicy jednotorowego odwzorowania. I tu właśnie pojawia się nisza, którą mogą wypełnić grupy pokroju 3moonboys. Sytuacja tyleż komfortowa, co i niewygodna. Raz – że temat u nas ledwie liźnięty, dwa – że w świecie jego potęga przygasa. Nie zmienia to oczywiście faktu, że próbować należy i z tego zadania grupa wychodzi obronną ręką. Po pierwsze – i nie będzie to przejaw patriotyzmu – nareszcie zapomnieli o katowaniu polskiej tradycji rockowej, co w kontekście prezentowanej muzyki jest komplementem. Po drugie – bez wstydu, zażenowania i narażania się na śmieszność można stwierdzić, że rdzeniem jest tu post-rock, odarty z dominujących elementów elektronicznych. Tworzenie rozbudowanych struktur brzmieniowych opartych na charakterystycznym kontraście bazuje już nie tylko na wydłużaniu poszczególnych utworów i niesamowitej mocy, ale także na dochodzeniu do rytmicznej ogłady, a w pewnych momentach uzyskiwaniu dźwiękowej ascezy, co zbliża grupę chociażby do klimatów Mum. Na plan główny wysuwają się motywy, które nie mają w naszej muzyce precedensu. Próby zbliżenia się do estetyki innej islandzkiej grupy, Sigur Ros, czy formacji Calla, uznać należy za udane. Nawiązania do tej drugiej słychać dobrze w aspekcie rzadkiej, ale jednak, melodyki. Jednostajne (ale nie nużące), ciągnące się gitarowe motywy świetnie korespondują z momentami transu, stwarzając poczucie niepokoju i delikatności zarazem. Ta ambiwalencja jest elementem charakterystycznym i niejako determinuje odbiór całości. Z jednej strony łatwo przyswajalnej poprzez ukazanie momentów noszących znamiona przebojowości, z drugiej jednak powodującej odbiór nieco utrudniony, gdy wziąć pod uwagę wtrącenia przynależne zaangażowanej elektronice.

Może jeszcze za wcześnie, by 3moonboys nazywać polskim Mogwai, ale nie ulega wątpliwości, że najbardziej zbliżyli się w estetyce brzmieniowej do słynnych Szkotów i z polskich zespołów nawiązujących na przestrzeni lat do typowo gitarowego przesłania post-rocka przedstawiają jego najbliższy obraz. Te same patenty, tyle że przeniesione na rodzimy grunt. I znów pozostaje kwestią dyskusji, której konkluzje oczywiście nie zadowolą wszystkich, czy grupa jest następnym tworem nastawionym na kopiowanie, czy też może odświeża nasze granie. Kolejny raz pojawią się dwie płaszczyzny interpretacyjne. Pierwsza – laicka – zakładająca odbiór z pozycji osoby nie mającej pojęcia w czym rzecz, głosząca zachwyt, wyrażająca się w superlatywach w odniesieniu do propozycji zespołu, i druga – quasi-profesjonalna – stawiająca na ledwie prawidłowe odtwarzanie czy nawet głosząca tezę zdrady ideałów poprzez konwencjonalną zrzynkę. Jako że generalnie nie jestem zwolennikiem radykalnych posunięć i skrajnych ocen, skłaniam się w stronę poparcia tego, co stworzyli. Jak długo takie płyty będą u nas w mniejszości, tak długo będę je zachwalał. Zbyt długo pokutował w Polsce w podobnym graniu wpływ takiego naszego, korzennego hałasu, zbyt często w tej muzyce na pierwszy plan wysuwały się pierwiastki noise’owe (zakorzenione w metalowej, czy też hardcore’owej przeszłości), by nie zauważyć i nie pochwalić muzyków za zaproponowanie swoistego rodzaju odmienności w postaci stonowania, brzmieniowej lekkości czy subtelnej melodyki. Reasumując, jak powiedzieliby jurorzy popularnego programu dla kandydatów na młode gwiazdy, jestem cztery razy na tak.

Tomasz Łuczak (12 czerwca 2005)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 6/10
Piotr Wojdat: 6/10
Tomasz Łuczak: 6/10
Średnia z 7 ocen: 7,28/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także