sx screenagers.pl - recenzja: Fischerspooner - Odyssey
Ocena: 7

Fischerspooner

Odyssey

Okładka Fischerspooner - Odyssey

[Capitol; 5 kwietnia 2005]

Duetowi Fischerspooner na niwie opinii muzycznych magazynów nigdy nie wiodło się najlepiej. Główne zarzuty wobec tych dwóch panów to tworzenie muzyki dla nikogo („Q” umieściło ich na liście 10. najbardziej niepotrzebnych zespołów świata, yeah) i zrzynanie z Depeche Mode. Nie pomógł im nawet hit „Emerge”, który porządził na kilku listach przebojów i dyskotekach. Płyta „#1” została wszechobecnie zjechana, a Fischer i Spooner zamilkli na trzy lata. Cały czas jednak szykowali comeback – w zeszłym roku powiedzieli, że coś w ich twórczości ruszyło. Zaprosili do współpracy nieco zapomnianą Lindę Perry oraz Davida Byrne’a z Talking Heads. Zapowiedzieli też, że użyją więcej niż do tej pory gitar.

To, co uprawiają Fischerspooner można chyba nazwać synth-popem. Pracują głównie syntezatory i miksery, a wokal do wybitnych nie należy. O całościowej ocenie stanowi jednak klimat. Otóż wyobraźcie sobie wycieczkę na dach wysokiego wieżowca, godzina, powiedzmy, druga w nocy. Wieżowiec stoi w jakimś bardzo obleganym mieście, zagranicznej metropolii. Samochody przejeżdżają przez dobrze oświetloną ulicę, ludzie biegną po chodnikach w drodze do kolejnego klubu. Na górze jest ciemno, a kiedy spojrzymy w górę - widać gwiazdy. W promieniu kilkuset metrów, głównie w dół, nie ma żywego ducha. Choć krajobraz w dole tętni nocnym życiem, my jesteśmy okropnie samotni. „Odyssey” jest do tej wyimaginowanej chwili soundtrackiem wręcz idealnym.

Nie wiem czy szukać tu wpływów wspomnianego Depeche Mode, czy może New Order. W porządku, może i są takowe, ale można to pewnie powiedzieć o większości zespołów posługujących się syntezatorami. Całkowicie autorskie są jednak: smutek, zrezygnowanie i wyrzuty w stosunku do rzeczywistości. Banalnie? Do licha, nie! Można się czasami przyczepić do prostoty słów, jak w refrenie „Cloud”: I lost myself / I lost myself / You can‘t see how / Because / I am just a cloud (cóż, mi tam się podoba). Natomiast „We Need A War” ułożone do tekstu wiersza zmarłej niedawno Susan Sontag, albo dobitny „Never Win” wyposażone są już w świetnie współgrający z muzyką tekst. Właśnie, a propos tej piosenki. Nie ma co owijać w bawełnę – jest świetna i zachodzę w głowę, czemu nie została singlem. Wyobrażam sobie autokar pełen okularników potrząsających w tył i wprzód głowami w takt I don‘t need to need you / Tell me what to do / Tell me what to say. Utwór ma w sobie jakby elektroniczne trybiki, na które zazębia się słuch obcującego z płytą, coś jak „Another Brick In The Wall”. Reszta albumu nie odstaje od wymienionych piosenek. W „Ritz 107” mamy do czynienia z totalnie depresyjnym miganiem elektronicznych plumkań i wokalem bardziej opowiadającym historię, niż śpiewającym (w sumie w ich sytuacji dobry wybór). Do elektroniki w wielu utworach dochodzi pianino i partie smyczkowe. Jest też na krążku spory potencjał taneczny, jeśli „Wednesday” zostałby puszczony w nocnym klubie, zdecydowanie zjednałby sobie sympatię co bardziej wymagających amatorów bitów – wokalne fade’y, perkusja, komputerowe przeciąganie głosu i wciąż klimat, klimat! Jedynym odstającym nastrojowo od reszty płyty kawałkiem jest zamykający ją cover Boredoms „Vision, Creation, Newsum”. Duet wydobył z nieco niezrozumiałego dla mnie noise'owego kawałka dance’owe zacięcie, a brzmi to jak opakowany w nowoczesne brzmienie propagandowy okrzyk ku czci zapomnianych trzech ideałów.

Wprawdzie Warren i Cassey Ameryki nie odkrywają, piosenki nie są majstersztykami aranżacji i pozornie nie ma w Fischerspoonerze geniuszu, to płyta jest równa, ciekawa i popowa, ale w tym pozytywnym znaczeniu. Jest tu wspólny mianownik z Notwist, którzy również nie posiadając dobrego wokalisty, bez rockowej wirtuozerii potrafili nagrać nieobciachową, a wpadającą w ucho smutną płytę. Jeśli więc nie macie awersji do elektroniki i lubicie ładne, proste piosenki, to czym prędzej się skuście. A ja poruszam sobie jeszcze trochę głową wprzód i w tył.

Kamil J. Bałuk (14 maja 2005)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 7/10
Kasia Wolanin: 5/10
Średnia z 6 ocen: 6,16/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także