Ocena: 6

Fu Manchu

Start The Machine

Okładka Fu Manchu - Start The Machine

[DRT Entertainment; 14 września 2004]

Fanowi muzyki rockowej w Polsce ciężko jest zrozumieć fenomen korzennego stonera. To jest muzyka pustyni, nie bez powodu nazywana desert rockiem. W Polsce jak wiemy pustyni nie ma, ciężko więc wczuć się w duszny i gorący klimat dźwięków takich zespołów jak Dozer czy Shallow. Stoner spod znaku Fu Manchu jest dodatkowo muzyką drogi, doskonale nadającą się do włączenia na pełen regulator, pędząc po przecinającej stepowe pustkowia autostradzie. W Polsce jak wiemy nie ma autostrad, a jazda sportowym samochodem jest domeną ludzi słuchających nieco innej muzyki. Nic zatem dziwnego, że nowa płyta Fu Manchu przeszła w naszym kraju zupełnie bez echa. Na szczęście tym razem nie straciliśmy wiele.

„Start The Machine” nie wnosi nic nowego do muzyki Fu Manchu, a co za tym idzie, do muzyki w ogóle. Już tytuł płyty sygnalizuje, że rewolucji nie będzie (w tym miejscu przypominamy sobie poprzednie tytuły – „California Crossing”, „King Of The Road”). Po raz kolejny mamy do czynienia z ciężkim, rytmicznym rockiem, idealnie dopasowującym się do ryku niskoobrotowego silnika. Dobrze, że zespół wypracował swój własny, rozpoznawalny styl na scenie stonerowej, bo gdyby nie to, nie wyróżniałby się niczym wśród innych kapel. A po piętnastu latach działalności naprawdę nie byłoby już o czym pisać. Tymczasem motoryczne kompozycje, mocno przesterowane, ciężkie gitary (nasuwające skojarzenia z Dimebagiem Darrellem), surowe brzmienie i proste, pozbawione głębi, skandowane teksty są tylko środkiem do zamanifestowania prawdziwej miłości zespołu. Miłości do samochodów, motorów i wszelkich innych aspektów związanych z motoryzacją. Do hałasu wyjącego, wchodzącego na najwyższe obroty silnika. Do zniekształcającego obraz, gorącego powietrza nad maską samochodu. Do zapachu rozgrzanej tapicerki. Do duszących oparów ropy… Odniesienia do tego znajdziemy w tekstach, tytułach piosenek, okładkach. A o szczerości tego uczucia przekonują utwory. Jakkolwiek tym razem nie są może rewelacyjne, jednoznacznie kojarzą się z szybką jazdą. Jeżeli więc macie kawałek prywatnej pustyni, przeciętej prostą jak strzała autostradą i nowiutką, czarną Corvette, „Start The Machine” jest pozycją obowiązkową w waszym odtwarzaczu.

Początek płyty jest jak wyrwanie z piskiem opon na światłach. Czuć swąd spalonej gumy i przyspieszenie wgniatające w fotel. „Written In Stone” zapisuje się w historii jako jeden z najlepszych numerów Fu Manchu. Bez wątpienia pokazuje, że zespół cały czas ma jeszcze potencjał, żeby nagrywać chwytliwe kawałki. Bezlitośnie ucięty po niespełna półtorej minuty, bardzo udany, prawie speedowy „I Can’t Hear You” pozwala natomiast sądzić, że muzycy aż kipią od ciekawych pomysłów w dalszej części płyty. Tezę tę potwierdza jeszcze na moment „Make Them Believe”, w którym grupa eksperymentuje z nieco sabbathową gitarą, ale potem zostajemy pozbawieni złudzeń. Kolejne kompozycje w porównaniu z rewelacyjnym wstępem są już tylko miłymi wypełniaczami czasu. Oczywiście szczególnie miłymi, kiedy się siedzi za kółkiem. „I’m Gettin’ Away” czy „I Wanna Be”, napędzane klasycznymi hardrockowymi partiami perkusji, wymuszają mimowolne wybijanie rytmu palcami o kierownicę. Uwagę przykuwa spokojny, instrumentalny „Out To Sea”, pozwalający złapać oddech przed drugą częścią płyty. Za to „It’s All The Same” pozbawiony przesadnego ciężaru i trochę bardziej przemyślany miałby potencjał na prawdziwego killera. Jednak im dłużej słucha się tych utworów, tym trudniej oprzeć się wrażeniu, że większość wykorzystanych w nich patentów już się zwyczajnie osłuchała.

W historii każdego zespołu przychodzi taki moment, że nagrywa swoją najlepszą płytę. Na Fu Manchu też przyszedł czas. To było dziewięć lat temu, kiedy wydany został album „In Search Of…”. Od tego momentu największym problemem stonerowych weteranów jest nieustająca próba dorównania tamtemu arcydziełu każdą kolejną płytą. Sprawiają wrażenie zespołu uwięzionego w stylistycznej pułapce, którą sami niechcący na siebie zastawili. Czy będą jeszcze kiedyś w stanie nagrać materiał, który czymś zaskoczy fanów? A może lepiej spytać – czy fani chcą być jeszcze kiedyś zaskoczeni? Bo może liczy się tu i teraz, i to, że Fu Manchu ciągle są w stanie stworzyć kilka numerów, które powodują szybsze bicie serca, i przy których noga na gazie staje dużo cięższa niż zazwyczaj?

Przemysław Nowak (22 kwietnia 2005)

Oceny

Przemysław Nowak: 7/10
Średnia z 3 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także