The Barbs
Lupine Peroxide
[Mother Tongue; 2004]
Płyta The Barbs z premedytacją odcina się od nurtu niewinnego i wdzięcznego rocka. Dzięki diabolicznemu wizerunkowi muzyków oraz damsko-męskiemu dwugłosowi, „Lupine Peroxide” otacza się aurą słodkiej deprawacji. Zestawiając to z naiwnymi tekstami o uwielbieniu wszystkiego co nieczyste oraz z wyraźną inspiracją rdzennym rock’n’rollem, można by wziąć The Barbs za zespół z nurtu psychobilly. To byłby jednak chybiony strzał. Brytyjskim debiutantom styl ten nie jest najwyraźniej obcy, lecz charakter ich twórczości dalece się z nim rozmija. W zamian otrzymujemy jednak świeży i dynamiczny garażowy rock z lekkim posmakiem krwi, szczyptą popiołów z urny oraz powiewem cmentarnego wiatru. Psycho-rock?
Krótkie i abstrakcyjne, lecz treściwe formy piosenkowe przypominają styl wczesnych Pixies, a ekscentryczna strona The Barbs kojarzy się bardziej z 80’s Matchbox B-Line Disaster niż choćby Mad Heads. W celu uzyskania mikroklimatu horroru klasy „B”, zespół posługuje się zaczepnym skandowaniem groteskowych haseł (tytuły „The Importance Of Being Evil” czy „Alien Abducted” mówią same za siebie) oraz psychodelicznymi tłami rodem z pierwszych filmów o księciu Drakuli. W taką koncepcję zostały dodatkowo wpisane gitarowe motywy rock’n’rolla z lat ’50 („Massive Crush” i wyjęty jakby z innej beczki, świetny, rozmarzony „About Her”). Nagromadzenie tak niecodziennych elementów w jednym produkcie nie przekracza jednak granicy tolerancji - nawet kogoś, kto po wokalnym duecie spodziewał się nowego klonu The Kills. Wręcz przeciwnie – „Lupine Peroxide” zaskakuje zręcznością w żonglowaniu niebezpiecznymi (komercyjnie) środkami wyrazu. The Barbs nie spuszczają z tonu ani na chwilę – nie ma tutaj miejsca ani na słodkie przymilanie się słuchaczowi, ani na agresywne testowanie wytrzymałości jego poczucia dobrego smaku. Dominuje wrażenie, iż album ten nagrała grzeczna dziewczynka i trójka jej kolegów, którym pod wpływem traumatycznego wydarzenia poprzewracało się nieco w głowach. Zamiast Hemingwaya zaczynają czytać Poe, zamiast seriali familijnych wybierają twórczość Eda Wooda, jeżdżą 120 zamiast 60 km/h i bawią się w chowanego na cmentarzu. Nadal zachowali swoją błyskotliwość i inteligencję, lecz pożytkują ją teraz w inny sposób.
Trudno oprzeć się świeżości stylu i wizerunku The Barbs, trudno też uciec przed diabelnie porywającym melodiami „Bury You” czy „The Importance Of Being Evil”. Jeżeli odważnie sięgniecie po „Lupine Peroxide”, wyzbywając się ewentualnych uprzedzeń, czekają was nieco groteskowe, lecz porywające muzyczne doświadczenia. Bardzo oryginalny i interesujący debiut.