Ocena: 6

The Polyphonic Spree

Together We're Heavy

Okładka The Polyphonic Spree - Together We're Heavy

[Hollywood Records; 13 lipca 2004]

Świat stanął na głowie. Gala MTV Video Music Awards, anno domini 2004. Prowadzący uroczystość Marylin Manson zapowiada występ zespołu, który, choć wciąż mało znany, jego zdaniem ma szansę na wielką karierę. Chwilę później na scenie pojawia się dwudziestka ludzi poprzebieranych w kolorowe togi. Bardziej przypominająca czcicieli słońca niż formację muzyczną. Zaczynają grać… Kilkanaście instrumentów, kilkanaście głosów, a jednak jedna melodia. Wszystko wzajemnie się dopełnia. Wreszcie podczas „La Grande Finale” lider zespołu „unosi się w powietrze” (na cieniutkich, niewidocznych dla publiczności linkach). Niewiarygodne? Ale tak to właśnie wyglądało…

Zespół The Polyphonic Spree, bo o nim mowa, wydał niedawno swoją drugą płytę. I tak jak pierwsza, „The Beginning Stages of…” znana była raczej tylko w wąskich kręgach, tak z nową „Together We’re Heavy” jest już inaczej. Wywiady, koncerty, recenzje – ten rok dla zespołu Tima DeLaughtera może okazać się przełomowy.

„Together We’re Heavy” w bardzo dużym stopniu przypomina debiutancki album grupy z Dallas. Na krążku znajduje się dziesięć kompozycji (albo raczej sekcji, jak to nazywa The Polyphonic Spree), zaaranżowanych na dwadzieścia kilka przeróżnych instrumentów. Bo przecież „orkiestra” DeLaughtera nie grałaby tak wyjątkowo bez harfy, francuskiego rogu czy dzwonów rurowych. Utwory niezwykle melodyjne, przepełnione są znów optymizmem i radością życia. Teksty DeLaughtera również mają podnosić słuchacza na duchu. „Keep the light on in your soul” śpiewa Tim w “Section 13/Diamonds/Mild Devotion to Majesty”. Chwilę poźniej, w “Section 14/Two Thousand Places” zaznacza „You gotta be good / You gotta be strong”. W promującym album, przebojowym “Section 12/Hold Me Now” dodaje “You keep me safe / You're the only one”. Słucha się tego „lekko i przyjemnie”. Jednak gdzieś w połowie płyty wszystko to trochę zlewa się w jeden ciąg. Dobrze, że wreszcie, w „Section 17/Suitcase Calling” pojawia się bardziej widoczna sekcja rytmiczna. Trzeba dodać, że utwory, choć długie, rzadko są monotonne. W takim na przykład „Section 14/Two Thousand Places” wyróżnić można trzy zupełnie różne od siebie fragmenty. Przejścia są jednak bardzo płynne i miłe dla ucha.

Żeby nie było za słodko, czas na parę negatywów. Wydaję się, że wszystkie kompozycje The Polyphonic Spree budowane są w oparciu o ten sam kanon. Utwór rozpoczyna się łagodnie, delikatnie wręcz. Stopniowo pojawiają się kolejne instrumenty. Na finiszu zaś jest już orkiestrowo, chóralnie i niezwykle energicznie. Patent ten może się każdemu w końcu przejeść. Brak też na „Together We’re Heavy” tak przebojowych fragmentów, jakimi były przy okazji debiutu „Light and Day” czy „Soldier Girl”. Nawet „Hold Me Now”, choć roztańczony, nie porywa tak bardzo jak te wspomniane. Mimo to, wydaje się, że najistotniejszą różnicą w stosunku do debiutu była u The Polyphonic Spree zmiana szat z jednostajnych białych na kolorowe.

Nie zmienia to ogólnej oceny albumu. Tej płyty po prostu słucha się bardzo przyjemnie. Warto do niej wracać co jakiś czas, choćby dla walorów relaksacyjnych. Ja jednak czuję lekki niedosyt i czekam na odważniejsze eksperymenty Tima DeLaughtera i jego zespołu. Może takowe pojawią się już w sekcjach 21-30? Zobaczymy.

PS. Warto polecić limitowaną edycję albumu z bonusowym DVD. Wśród dodatków znajdziemy fragmenty koncertów z Chicago i Tokio, teledysk do „Light and Day”, oraz wywiad z Timem, z którego dowiemy się między innymi kto uszył dla The Polyphonic Spree pierwsze togi, oraz jak do zespołu trafiali kolejni muzycy.

blef (14 października 2004)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 7/10
Kasia Wolanin: 6/10
Średnia z 8 ocen: 6,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także