Ocena: 8

The Plastic Constellations

Mazatlan

Okładka The Plastic Constellations - Mazatlan

[2025; 2004]

Lata, w których zachwycaliśmy się płytami takich wykonawców jak Sunny Day Real Estate czy At the Drive-In przeminęły. Niestety, już od dłuższego czasu można mówić o stagnacji sceny emo. Zdecydowanie brakuje albumów intrygujących, przykuwających na dłużej uwagę przypadkowego słuchacza. Obecnie większość zespołów zaliczanych do tego nurtu tworzy nudne, wtórne i przewidywalne aż do bólu nagrania. Muzycy zapatrzeni na Fugazi czy też wcześniej wspomnianą grupę Jeremy’ego Enigka zupełnie zapominają o oryginalności. Najsmutniejszy jest jednak kompletny brak wykonawców, których stać byłoby na wybicie się ponad szarą przeciętność.

W 2004 roku otrzymaliśmy co prawda poprawne płyty (choćby „Give People What They Want In Lethal Doses” grupy Challenger), jednak były one zbyt monotonne i na dłuższą metę nie zapadały w pamięć. Trudno więc było mówić jeszcze o jakimkolwiek przełomie. Dopiero EP-ka Szwedów z Sounds Like Violence przywróciła wiarę w częściowe odrodzenie się emo. „The Pistol” mogło się podobać, jednocześnie czyniąc z zespołu nadzieję na przyszłość. W jeszcze większym stopniu optymizmem napawa najnowszy album Amerykanów z Plastic Constellations. Już poprzednie dokonania grupy wyróżniały się pozytywnie na tle lokalnej sceny Minnesoty. Prawdziwym przełomem na znacznie większą skalę stał się jednak dopiero „Mazatlan”. Przyjrzyjmy się zatem jego zawartości.

„Mazatlan” stanowi jedenaście energicznych, a zarazem melodyjnych utworów. Panowie potrafią nie tylko grać ostro, ale nie obce są im także umiejętności odpowiedniego żonglowania nastrojem. „We Came To Play” to znakomita kompozycja otwierająca. Co prawda słychać w niej echa twórczości Fugazi czy At the Drive-In, ale jest to jedynie punkt odniesienia, na którym opierają swoje brzmienie. Utwór odznacza się także bardzo nośnym, wpadającym w ucho refrenem, w którym chłopaki oznajmiają słuchaczowi: „We came to play. It's what we do”. „Evil Groove”, pomimo chóralnego refrenu, jest już bardziej urozmaicony. Gitarzyści: Aaron Mader i Jeff Allen w środku utworu umiejętnie odchodzą od głównego motywu, by po chwili w zaskakujący sposób do niego powrócić. „Davico” to znowu granie a’la At the Drive-In, podrasowane melodyjnością przywołująca na myśl Weezer. Jest to zdecydowanie jeden z najciekawszych fragmentów najnowszego albumu Plastic Constellations. Po za oczywistymi fascynacjami muzyków twórczością przytoczonych już kilkakrotnie Fugazi i At the Drive-In, w niektórych kompozycjach można też dostrzec odniesienia do Pavement. Tak jest w przypadku choćby tytułowego „Mazatlan”, charakteryzującego się nagłymi zmianami tempa oraz nastroju w obrębie całej kompozycji. Także specyficzny gitarowy riff przywodzi na myśl nieistniejącą już grupę Stephena Malkmusa. W odrobinę melancholijnym „No Complaints”, gdzie oprócz wszechobecnych gitar, basu i perkusji pojawiają się dźwięki fortepianu słychać z kolei echa Sunny Day Real Estate. Całość zamyka kolejny znakomity utwór. „Keep It Live” odznacza się wręcz kapitalnym refrenem, napełniając słuchacza pozytywną energią.

„Mazatlan” nie jest najoryginalniejszym albumem jaki pojawił się w tym roku. Odniesienia do twórczości innych wykonawców z nurtu emo czy artystów indie-rockowych ostatnich kilkunastu lat są dość oczywiste. Muzykom z Plastic Constellations udało się jednak zawrzeć niezwykłą świeżość, niebanalną melodyjność i pozytywną energię, którą można by obdzielić co najmniej kilka innych płyt. Tak znakomitego albumu wykonawcy z nurtu emo w obecnym roku jeszcze nie było. I choćby z tego powodu „Mazatlan” można z czystym sumieniem polecić zwolennikom takiej właśnie muzyki.

Piotr Wojdat (30 września 2004)

Oceny

Jakub Radkowski: 8/10
Kamil J. Bałuk: 8/10
Piotr Wojdat: 8/10
Kasia Wolanin: 6/10
Przemysław Nowak: 6/10
Średnia z 11 ocen: 6,54/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także