Grand National
Kicking The National Habit
[Sunday Best; 2004]
Wyobraźcie sobie płytę tak taneczną, że debiut Franza Ferdinanda brzmi przy niej niczym surowy rock. Wyobraźcie sobie inspirowanie się tym co najlepsze w latach osiemdziesiątych, bez popadania w kiczowatą powierzchowność (Scissor Sisters). Zapomnijcie o kąśliwych gitarowych riffach w stylu Radio 4, niech nie przyjdzie wam do głowy The Rapture. Pomyślcie o brzmieniu o wiele bardziej organicznym, lokującym się gdzieś pomiędzy muzyką sceniczną, a parkietową. Pomyślcie o disco, funku i madchesterze wymieszanym w obrębie jednej płyty. Zainteresowani? Przed wami Grand National.
„Kicking The National Habit” w zgrabny i przekonujący sposób lawiruje pomiędzy dokonaniami artystów kojarzonych z interpretowania muzyki tanecznej na rockową lub pochodną nutę. Czasem skojarzenia są oczywiste – „Drink To Moving On” brzmi bardziej jak Talking Heads, niż niejedna z kompozycji zespołu Byrne’a. W większości przypadków słyszymy jednak tylko echa twórczości poszczególnych zespołów, zgrabnie spiętych syntetycznym bitem. „Talk Against Yourself” brzmi jakby Gus Gus napisali piosenkę dla Lightning Seeds. “Playing In The Distance” lokuje się gdzieś w połowie drogi pomiędzy New Order, a Jamiroquai. Niemożliwe? Nie na tej płycie!
Na szczególne wyróżnienie zasługują dwa nieprzyzwoicie nośne fragmenty, w znakomity sposób wpisujące się w nurt mainstreamowego karnawału. Takiego, który bardziej pasuje do studia imprezowego komercyjnej stacji telewizyjnej, niż na indie night w jakiejś zapadłej dziurze. „Boner” może się troche kojarzyć ze ska, jednak bliżej mu do szampańskości Earth Wind And Fire. Dodatkowo, rasowe dmuchnięcia trąbek nadają tej kompozycji akcentu południowoamerykańskiej fiesty. Stąd już tylko krok do „Samby De Janeiro”. „Cherry Tree” natomiast jest jedną z tych piosenek, za którą dałby się pokroić zespół Boney M. Obie propozycje czynią z „Kicking The National Habit” najlepszy środek walki z imprezowymi podpieraczami ścian.
Kolejna, udana, roztańczona propozycja 2004. Tym razem jednak bardziej dla fanów dance niż punku...