Starsailor
Love Is Here
[Capitol; 8 stycznia 2002]
dwanaście opowieści... opowieści bardzo pięknych, dodam od razu... i bardzo mądrych... pełnych życiowej mądrości jaką zdobywa się przez lata... kto je stworzył? 21-letni wówczas człowiek...
wszystko rozpoczyna "tie up my hands"... i już wiemy, że nie będzie wesoło ani w warstwie muzycznej, ani też w słownej... a do tego głos Jamesa Walsha, wspomnianego dwudziestojednolatka... wówczas wydawało się, że łudząco podobny do głosu jeffa buckleya... dziś wiadomo, że charakterystyczny i nie podobny do żadnego innego... "chcę cię przytulić ale mam związane ręce / chcę tu zostać ale zostałem odrzucony"...
a potem jest "poor misguided fool"... chyba najbardziej odmienny, i może nawet najbardziej radosny... ale tylko jeżeli chodzi o muzykę... bo słowa są znów o tym, że "jeśli będziesz taki wrażliwy, czeka cię długa droga upadku"... a do tego te dźwięki klawiszy Barry'ego Westheada...
"alcoholic" to takie starsailorowe alive, ("nie wiesz, że masz oczy po ojcu-alkoholiku? / twoja matka zdusiła to w sobie i odrzuciła") a zarazem utwór, który stał się dla zespołu znakiem rozpoznawczym... swoistą wizytówką zamkniętą w niespełna trzech minutach...
"lullaby", jedna z wielu kołysanek na tej płycie, ("jeśli wyciśniesz z życia to, co najlepsze, nie porzucaj mnie") znów opowiadająca o zawiłych relacjach damsko-męskich, w których główny bohater znów skazany jest na porażkę... bo ona jest gdzieś daleko i wydaje się być tylko odległym wspomnieniem... i znów pozostaje sam ze smutkiem i rozgoryczeniem...
"synu, wprowadzono cię na drogę upadku" i dalej "powiedzą ci, gdzie iść / choć sami nie będą wiedzieli"... tak rozpoczyna się najważniejszy na tej płycie utwór... "way to fall".. w którym bohater podejmuje jeszcze jedną próbę walki zanim całkowicie straci nadzieję ("moja łódeczka przecieka / a ja muszę utrzymać się na powierzchni choćby przez lato")...
co więc robi... szuka pocieszenia w ramionach kochanki ("podniecenie mknie po autostradzie z samego rana / a kochanka uśmiecha się do mnie)...
próbuje również przywołać wspomnienia jak w "talk her down" ("zabierz mnie do miejsca, w którym do czegoś dążyliśmy")...
ale ból nie mija ... tak jak w "love is here"... bardzo przewrotnym, mimo takiego tytułu... ("drżę na całym ciele / muszę opuścić ten świat / czy czujesz? / to przyszła miłość")...
wcześniej w "she just wept" z jego ust pada takie oto wyznanie: "...już nic mi nie zostało / moje życie jest dobre, ale moja miłość to ruina".
w "goods souls", w końcu pojawia się jakieś światło w tunelu... bohater dostrzega, że nie jest sam... że inni też łączą się z nim w cierpieniu, przechodząc przez to samo... to dobre dusze, bez których "życie nie byłoby warte funta kłaków".
niestety "coming down" znów mówi o samotności... a bohater przegrywa ("jestem trzeźwy, ale mam martwą duszę")
mało było o muzyce?... no to wyobraźcie sobie radiohead, które bierze akustyki do rąk i jammuje z jeffem buckleyem... gdy będziecie sobie tak wyobrażać... ja udam się w podróż... raz jeszcze sprawdzę, czy te tory prowadzą do nikąd...
Komentarze
[26 sierpnia 2010]
[10 marca 2010]