Portrayal of Guilt
We Are Always Alone
[Closed Casket Activities; 29 stycznia 2021]
Niewielu rzeczy boję się tak, jak samotności. Nie akceptuję, nie znoszę jej, a na myśl o samotnym życiu robi mi się słabo. Przenikliwe zimno obejmuje mnie wbrew woli i zaciska z siłą, której trudno się przeciwstawić. Nie chcę wierzyć Mattowi Kingowi, że zawsze jesteśmy sami, ale też nie potrafię oprzeć się atmosferze, którą kreuje, rzucając takie stwierdzenia. Drugi długograj Portrayal of Guilt jest bowiem nagraniem obezwładniającym. Trwa nieco ponad 25 minut, ale przy takiej intensywności, to wystarczająco, aby połamać mi kości, złamać serce, rzucić na ziemię z dłońmi mokrymi od łez i zostawić bezbronnego, przerażonego, bez nadziei na wizytę anioła.
Bijące po szczęce hardcore’owe wpływy, przynoszące gorejące pokłady agresji i pasji, to w przypadku tego zespołu akurat nic nowego. Na nich zbudowane są fundamenty, konsekwentnie poszerzane od self-titled EPki z 2017 roku, operującej głównie na screamo. Co zachwyca na „We Are Always Alone”, to black metal, który od jakiegoś czasu, powoli zakradał się do piosenkopisarstwa tercetu z Austin, ale teraz naprawdę stanowczo zaznaczył swoje miejsce. Smoliście czarne blast beaty szarżują ramię w ramię z przygniatającymi riffami, niosąc niepokojący chłód, przenikające do szpiku zimno, wyraźne niemal w każdym utworze.
King pisze w nieco dramatyczny, teatralnie rozdmuchany sposób, budząc skojarzenia z charakterystycznym steelo Pera Yngvego Ohlina. A dark path led by crippled leaves and piles of bones / At the end, a delicate pyre / An unclean, visceral feeling / Tears pour into my hands / Surroundings fade to gray / A gloom you’ll never know. Czy to nie brzmi trochę jak klasyczne: Diabolic shapes float by / Out from the dark / I remember it was here I died? Należę do tej grupy osób, której wciąż jest przykro po ósmym kwietnia 91’, więc chyba nie muszę dodawać, że kupuję ten klimat i nawet jeśli czasami może wydawać się nieco przesadzony (I close my eyes and step inside / I become one with the flames / I’ve never felt so alive), to naprawdę nie mam na co narzekać (My eyes roll back / The terror begins / I follow the light / There’s nothing at the end).
Jeśli jednak dla kogoś taka stylówa wydaje się być przesadzona – uspokajam. Z tymi słowami nie trzeba obcować, bo King potrafi wykrzyczeć je tak, że zamiast wrażliwego, zainteresowanego śmiercią i samotnością poety, mózg rejestruje raczej wściekle rozgoryczonego typa (nie żeby to się wykluczało). Niech nie zwiedzie Was ta koszulka Depeche Mode, z jego wnętrzności dochodzą, wywracające – nomen omen – wnętrzności, przerażające goblinie skrzeki, demoniczne warknięcia i wrzaski, tylko momentami przełamane czystszymi, ale nadal chropowatymi wokalami (Lay the candles around me, outlining my body), zdradzającymi chroniczny, męczący ból, który stoi za tą płytą.
Jedna z osób wspierających Portrayal of Guilt na bandcampie napisała o tej płycie tak: Never before have I had such a strong desire to mosh violently while crying my fucking eyes out i z tym chyba Was zostawię. To zdanie zbyt trafnie podsumowuje „We Are Always Alone”. Smutna jest to płyta, (nie tylko) dla smutnych ludzi i choć plasuję się raczej w nawiasie oraz bynajmniej nie jestem kibicem Liverpoolu, mam cichą nadzieję, nigdy nie będziemy musieli iść sami.