Ocena: 7

The Flaming Lips

American Head

Okładka The Flaming Lips - American Head

[Warner; 11 września 2020]

W ostatnich latach The Flaming Lips głównie irytowali. Od czasów „Embryonic” w zasadzie tylko „The Terror” przyciągnęło na nieco dłużej moją uwagę (choć i tak daleki byłem od entuzjastycznych podskoków). Pozostałe albumy pozostawiały mnie w osłupieniu i nazywanie ich w przeważającej części wygłupami wydaje mi się najbardziej odpowiednie. W przypadku nagranego z Miley Cyrus „Miley Cyrus & Her Dead Petz” pokusiłbym się nawet o znacznie ostrzejsze słowa i uznał, że płyta stanowiła idealne ostrzeżenie do czego może prowadzić nadmierne branie narkotyków – w tym szaleństwie nie było już żadnej metody. Na szczęście The Flaming Lips uznali chyba, że wystarczy tych eksperymentów i powrócili na planetę Ziemia. Dotarli tym samym znów do miejsca, w którym odnieśli największe sukcesy i zdobyli reputację pozwalającą na ostatnie dziwactwa.

„American Head” brzmi, jakby The Flaming Lips postanowili odświeżyć sobie swoje stare nagrania i doszli do wniosku (całkiem słusznego), że najlepsze rzeczy stworzyli na „The Soft Bulletin” (a i „Zaireeka” wydaje się momentami istotną inspiracją). Nie szukając jakichś niepotrzebnych porównań i nie bawiąc się póki co w głębsze analizy wypada po prostu stwierdzić, że The Flaming Lips na „American Head” oferują wreszcie piosenki. I to piosenki w akustyczno-balladowym, niekiedy wręcz beatlesowskim tego słowa rozumieniu. Szaleństw jest tutaj znacznie mniej niż ostatnio, ale nie oznacza, że ich w ogóle nie ma – to by była chyba jednak przesada i profanacja nazwy. Surrealizm ma tym razem charakter znacznie bardziej przyswajalny. Psychodelia pojawia się choćby w „You N Me Sellin’ Weed” (i tylko przypadkiem jest to najgorszy utwór na płycie), a jej mniejsze dawki wkradają się do większości utworów.

Wayne Coyne nie byłby sobą, gdyby nie dorobił jakieś opowiastki do zgromadzonych na albumie piosenek. Tym razem zapragnął udowodnić, że The Flaming Lips są amerykańskim zespołem, spadkobiercami tej samej tradycji co The Grateful Dead czy Parliament-Funkadelic. Pojawiła się historia o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby nieznany jeszcze szeroko Tom Petty, przebywając w Oklahomie, natrafił na The Flaming Lips i wspólnie zaczęli jamować. Według Coyne’a i Drozda rezultatem mogło być właśnie „American Head”. Problem jest taki, że muzycznie w zasadzie chyba tylko „My Religion Is You” jest w stanie wywoływać podobne skojarzenia. Nie wiem, czy wspomniana „amerykańskość” miała zostać potwierdzona zaproszonymi gośćmi i używaniem nowinek technologicznych, ale o ile świetnym pomysłem było zaangażowanie Kacey Musgraves (do Amerykanki mam słabość od kilku lat i cieszy fakt, że sprawdza się ona nie tylko w stylistyce popowego country), to marnym korzystanie z auto-tune’a, który cholernie psuje np. „Brother Eye”. Pozbawione tekstu „Watching the Lightbugs Glow” to jedna z najlepszych piosenek na płycie, a i „Flower of Neptune 6” jest kluczowym elementem albumu. Wracając do rozważań odnośnie tytułu: inspiracje i pragnienie bycia klasycznym amerykańskim zespołem miały też dotyczyć pojawiających się opowieści o „normalnych ludziach”, czyli, jak chce Coyne, przedstawienia czegoś na kształt hippisowskiej odmiany Bruce’a Springsteena piszącego o swoim mieście rodzinnym. Okej, niech mu będzie…

„American Head” to luźne wspomnienia młodzieńczych czasów w Oklahomie. Jest o rodzinie, gangach rowerowych, pojawia się jednak przede wszystkim temat śmierci (pierwotnie tytuł albumu brzmiał „American Dead”, ale zainterweniowała żona Coyne’a). Skoro „American Head” ma mieć coś z opowieści z osobistego życia, to musiało być też o psychodelikach. W sumie dość już mam tego narkotykowego szaleństwa, które w ostatnim czasie przybrało karykaturalne, żenujące, ostentacyjne oblicze. Irytują mnie więc nieco historie z „You’n Me Sellin' Weed” czy “Mother I’ve Taken LSD”. Wiadomo, Coyne nie od dziś jest fanem odmiennych stanów świadomości, ale bywa już nieco z tym męczący. Skoro to jednak wspomnienia, tym razem mu jeszcze wybaczam., zwłaszcza że sporo tutaj wynagrodzeń tych małych niedogodności. Świetna jest intymność w „Mother, Please Don't Be Sad”, a jeszcze lepsza jest melancholia w „Will You Return / When You Come Down”. Ten drugi utwór otwiera płytę i jednocześnie spokojnie będzie mógł zamykać koncerty w miejsce „Do You Realize??”. Nie mam wątpliwości, że na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat The Flaming Lips lepszej piosenki po prostu nie nagrali.

I niby wszystko się na „American Head” zgadza: czas płynie sobie przyjemnie i może się wydawać, że jesteśmy w okolicach 2000 roku. Wiem, że wychodzę na jakiegoś retromaniaka, ale niezmiernie cieszy mnie taki powrót The Flaming Lips – ostatnia dekada w wykonaniu zespołu była bowiem słaba czy wręcz tragiczna. Na pewno nie wszystko tutaj dorównuje „Yoshimi Battles the Pink Robots”, nie ma też mowy o zachwytach jak przy „The Soft Bulletin”, jednak za takim The Flaming Lips tęskniłem.

Michał Stępniak (14 grudnia 2020)

Oceny

Michał Weicher: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: M
[14 grudnia 2020]
Wszystko spoko, ale przecież ta płyta jest tragicznie nudna, poza występem p. Musgraves to właściwie brak tu jakichkolwiek zapamiętywalnych momentów, bardziej pogodne wałki sobie płyną, zamulacze zamulają, ale zawiesić ucha za bardzo nie ma na czym. Jasne, że płyta w całości raczej najlepsza od czasu "The Terror", ale chociażby ów terror właśnie był przynajmniej jakiś - nie wracam za bardzo do tej płyty, ale przynajmniej ją (i zawartą na niej muzykę) pamiętam. Słabo wyszło niestety, chociaż nie będę opowiadać, że się zawiodłem bo od 2013 żadnych cudów się po FLipsach nie spodziewam...

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także