Ocena: 7

Destroyer

Have We Met

Okładka Destroyer - Have We Met

[Merge; 31 stycznia 2020]

Dan Bejar nie jest artystą, którego twórczość polaryzowałaby szczególnie odbiorców. Część słuchaczy uważa go za przyjemnego, ale jednak nudziarza, inni umieszczają go na liście najlepszych żyjących songwriterów, jednak trudno uznać Bejara za muzyka kontrowersyjnego. Również charakter jego utworów – niekiedy były to rozbuchane, chamberpopowe kompozycje, czasem bardzo minimalistyczne, okrojone do dźwiękowej esencji, piosenki – sprawia, że raczej postrzega się Destroyera jako twórcę muzyki ładnej, lecz nieinwazyjnej. „Have We Met” nie zmieni jego odbioru wśród sceptyków, natomiast fani dojdą do wniosku, że to kolejne, zupełnie nowe wcielenie Bejara: niby zawierające dotychczasowe, dobrze znane elementy, ale podane w innej formie niż na wcześniejszych płytach.

Destroyer szczyt swoistej popularności osiągnął oczywiście przy okazji magnum opus w postaci „Kaputt”, stanowiącego świetny zbiór piosenek silnie nacechowanych klimatem lat osiemdziesiątych. Późniejsze dwie płyty – wyraźnie słabsze na tle reszty dyskografii, nieuporządkowane stylistyczne „Poison Season” oraz chyba najbardziej synthpopowy spośród wszystkich albumów Bejara „ken” – stanowiły swoiste okopanie się na bezpiecznej pozycji. Wprawdzie zdarzały się tam świetne momenty, jednak całościowo trudno było mówić o czymś wybitnym i dorównującym wcześniejszym pozycjom w dorobku muzyka.

Na tym tle „Have We Met” stanowi zaskoczenie: już same single zapowiadające album („Cue Synthesizer”, „It Just Doesn’t Happen” oraz „Crimson Tide”) były dowodem na to, że artysta nadal w udany sposób jest w stanie połączyć ejtisowe inspiracje ze swoim charakterystycznym songwritingiem. Wspomniane trzy utwory stanowią najbardziej nośne momenty albumu, przy czym ich chwytliwość i zapamiętywalność nie koncentruje się wyłącznie wokół refrenu, lecz jest umiejętnie prowadzona przez całą długość poprzez świetne operowanie hookami (powracająca solówka gitary w „Cue Synthesizer” czy melodia klawisza w „Crimson Tide”).

Nie oznacza to jednak, że reszta płyty jest mdła: oparta na dialogu basu i pianina ballada „Kinda Dark”, brzmiące jak moment przejściowy między „Trouble in Dreams” a „Kaputt” „The Raven”, quasi-walczyk w postaci „University Hill” czy kojarzące się z dorobkiem Cocteau Twins „The Man in Black's Blues” to także bardzo dobrze skrojone kompozycje potwierdzające kunszt Bejara. Dbałość o detale w przypadku warstwy muzycznej w pewien sposób gryzie się z niekiedy dziwacznymi absurdami strumienia świadomości (A vulture predisposed to eating off floors / No wait, I take that back / I was more like an ocean / Stuck inside hospital corridors czy The idea of the world is no good / The terrain is no good / The sea's blasted poem / A twinkle in the guitar player's eye), jednak nie odbieram tego jako wady „Have We Met”, raczej jako integralną część twórczości Bejara. On sam przecież wspomina, że w swoich piosenkach stara się, by mało poetyckie frazy zabrzmiały jak najpiękniej. Jego trzynasty album można w efekcie uznać za próbę połączenia przez muzyka artystycznego rysu własnej wizji synthpopu z dobrze znanym songwritingiem oraz rytmiczną melodeklamacją, wprawdzie obecną w dotychczasowej dyskografii Destroyera, jednak tutaj wybrzmiewającą chyba najsilniej.

Trzeba przyznać, że to udana próba. Koniec końców „Have We Met” nie przytłacza słuchacza; przeciwnie, te ładne, lecz nieoczywiste kompozycje (czerpiące równie dużo z dorobku Genesis, jak i... Autechre) płyną bezkolizyjnie, będąc uroczą mgiełką, unikając jednocześnie bycia nudnym muzakiem. Być może nie jest to poziom klasycznych pozycji z dorobku Bejara, do jakich zalicza się powszechnie „This Night”, „Destroyer's Rubies” czy wspomniane już wcześniej „Kaputt”, ale dla mnie to pierwsza tegoroczna płyta, do której chcę wracać i którą chcę zapamiętać. Dobrze wiedzieć, że Destroyer mimo upływu lat nadal potrafi mnie zachwycić swoimi nieinwazyjnymi piosenkami, apokaliptycznymi serenadami, pozornie nostalgicznym popem, będącym tak naprawdę paniczną paranoją.

Marcin Małecki (17 lutego 2020)

Oceny

Grzegorz Mirczak: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także