Toro Y Moi
Outer Peace
[Carpark Records; 18 stycznia 2019]
Chaz Bundick już od prawie dekady jest pupilkiem sporej grupy osób. Łykają oni kolejne albumy niemal bezkrytycznie, wybaczają czy przemilczają wszystkie potknięcia, a głosy wyrażające dezaprobatę zbywają często prostym ej, nie znasz się. Swoje w tym aspekcie robią też niewątpliwie dziennikarze. Jestem w stanie to zrozumieć czy nawet cichuteńko temu przyklasnąć, bo w ostatnich latach zdecydowanie mniej utalentowanym artystom były składane hołdy. Do wyznawców Bundicka jednak nie należę, a i w pewnym momencie zaczął mnie już nieco męczyć. Kwintesencją okazało się rozczarowujące „Boo Boo” z 2017 roku, które zamiast na czołowych miejscach rocznych podsumowań widziałbym raczej daleko w tyle. Z „Outer Peace” tak źle nie jest. Niestety, świetnie też nie.
Bundick stara się robić to do czego zdążył już przyzwyczaić, czyli próbuje zaskoczyć i po chwili zauroczyć. Zarówno z jednym, jak i drugim daleko mu do spełnienia oczekiwań i tym samym znak rozpoznawczy pierwszych albumów artysty trochę wyblakły się staje. W 2019 roku od początku jasne jest wprawdzie, że celem już nie są jakieś ekstrawagancje, ale przede wszystkim zabawa w stylu retro. Na „Outer Peace” otrzymujemy więc mieszankę muzyki pop, funku, r&b czy disco. Płyta jest trochę jak wyprawa do modnej dyskoteki. Jest tu coś do krótkotrwałego zatracenia się w tańcu, fragmenty do wymachiwania rękami, jakieś próby doprowadzenia do przytulańców, a i coś na szybkie przewietrzenie czy kontemplację bąbelków w piwie i spoglądanie w stronę sufitu. Tylko po wszystkim do głosu dochodzą wątpliwości, czy może tego czasu nie można było spędzić lepiej. Zwłaszcza że w pamięci odnaleźć można dziesiątki lepszych wieczorów.
Może pewien problem polega na tym, że samego Bundicka w Bundicku w tych nagraniach jakby trochę mało. Przełożenie wzorców na własny język nie urzeka. Powstało coś co przywodzi na myśl szkice utworów czy taśmę demo muzyka, który uznał, że auto-tune to najdoskonalsze obecnie rozwiązanie. Dodatkowo Toro Y Moi na początku 2019 roku brzmi momentami jak pokombinowane Metronomy i ja mam wątpliwości, czy to jest odpowiednia droga. Zwłaszcza że chodzi o wersję, która na dłuższą metę nudzi, a nagrać materiał, który trwa zaledwie 30 minut i budzić tego rodzaju odczucia to osiągnięcie niekoniecznie fajne. Nie zmieniają tego zaproszeni goście. Oto przykładowo po obecności Abry można było sobie obiecywać bardzo wiele, a rezultat jest (łagodnie rzecz ujmując) niekoniecznie zapadający w pamięć.
Trudno mi sobie wyobrazić, by z „Outer Peace” ktoś był w stanie dorzucić coś na swoją playlistę 10 ulubionych piosenek Toro Y Moi. Może od biedy spróbowałbym zrozumieć umieszczenie „Freelance”, jakby się bardzo uprzeć „Ordinary Pleasure” albo „Baby Drive It Down”. Reszta razi mnie swoją przeciętnością czy nijakością, co sprawia, że bardzo chętnie bym o tych utworach zapomniał i z materiału stworzył solidną EP-kę. Być może jest tak, że Toro Y Moi trochę mi się już przejadł, być może sporym błędem było odsłuchanie jakiś czas temu „Causers of This”. Chciałbym, żeby było inaczej, ale według mnie „młody geniusz” nie tylko już młody specjalnie nie jest, ale i „geniusz” zaczął gubić.
Komentarze
[3 marca 2019]
[27 lutego 2019]