Ocena: 5

A Place To Bury Strangers

Pinned

Okładka A Place To Bury Strangers - Pinned

[Dead Oceans; 13 kwietnia 2018]

Odczucie przepaści jakościowej pomiędzy „Worship”, a „Transfixation” było dla mnie swego czasu na tyle ogromne, iż o ile do pierwszego wydawnictwa zwykłem wracać regularnie, o tyle drugiemu zgotowałem pogrzeb estetyczny tuż po narodzinach. Gdy dowiedziałem się, że „Pinned” jest w drodze – zacząłem się obawiać, że podzieli los poprzednika. Tak się jednak – na szczęście – nie stało. Jednak gwoli prawdy – nie wieszczę nowemu krążkowi A Place To Bury Strangers długiego życia. Dycha wszak ciężko, a przy życiu utrzymuje go głównie sentyment do starszych wydawnictw.

Istotnie - „Pinned” odcina kupony od renomy zespołu. Czyni to jednak w sposób mniej nachalny niż „Transfixation”. Sprawia to, iż momentami chce się wierzyć, że płyta zapowiada lepsze czasy i powrót do wysoce jakościowego grania. Wszystko to zostaje zburzone gdy płyta się kończy. Parę chwil później nie pamiętamy już prawie niczego, nic w nas z niej nie zostaje. Konia z rzędem temu, kto nie zreflektuje się wtedy, że to co na „Pinned” jest dobre – stanowi w zasadzie powtórkę z rozrywki, taki odgrzewany kotlet zaserwowany zgłodniałemu. Kotlet który niestety nie został w dostatecznie skuteczny sposób zakonserwowany, i po zjedzeniu którego zaczyna robić się nam ciut niedobrze. Tak długo już musiał leżeć odłogiem.

No dobrze, a jeśli ktoś lubi mrożonki (nie zdarza się to bodaj aż tak rzadko, jak zdawać by się mogło), czy znajdzie tu coś dla siebie? Uważam, że znajdzie! To jednak wymaga już zmiany metaforyki. Bo widzicie – A Place To Bury Strangers jest trochę jak średniej wielkości browar regionalny, który zdecydował się – pod wpływem zmian na rynku – stawać w szranki z komercyjnym koncernem piwowarskim. Reguły takiego pojedynku są jasne: trzeba być tanim, mało wyrazistym (by wszystkim podchodziło) i szeroko dostępnym. Należy jednak również przy tym zachować pewien rys swoisty – aby koncernem per se się nie stać. „Pinned” jest jak piwo z takiego browaru. Nieco inne, nieco charakterystyczne, może nieco bardziej agresywne od takiego typowo komercyjnego. To „nieco” zaczyna jednak w którymś momencie dokuczać – spostrzegamy, że wszystko jest tylko trochę inne. A przecież mamy już rynek jakże wyrazistych piw rzemieślniczych, którego ekipa naszego browaru nie chce lub nie potrafi dostrzec. Wyrobiony słuchacz – niczym wyrobiony piwosz – nie znajdzie w „Pinned” tym samym niczego, czego by nie znał wcześniej. Ale wiecie – nawet kiepski browar potrafi uwarzyć jakąś perełkę. Amerykanie taką perełkę stworzyli – jest nią „Too Tough to Kill”, którego zawadiacki klimat (rodem z „Worship”) porywa za sprawą swej niezwykle zgrabnej melodii i dobrze wkomponowanych gitarowych ścian. Jakość „Too Tough to Kill” próbują dogonić jeszcze „I Know I've Done Bad Things” i „Keep Moving On”. Czynią to jednak z umiarkowanym powodzeniem, a najwięcej radości dadzą najpewniej tym, którzy niczego się po nich nie spodziewali.

Do tej pory nie wiem czy katowanie przeze mnie „Too Tough to Kil” było warte zapoznawania się z całością. Skądinąd zawsze boli gdy jakaś zaufana marka degraduje się na oczach odbiorców. Często jest to sygnał, iż potrzeba roszad personalnych lub sprzętowych. W przypadku A Place To Bury Strangers ten drugi aspekt jest chyba w porządku, więc może wypadałoby zająć się pierwszym?

Grzegorz Mirczak (19 lipca 2018)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także