Ocena: 7

Kanye West

ye

Okładka Kanye West - ye

[GOOD Music; 1 czerwca 2018]

W przypadku czterech poprzednich krążków Westa, które różniły się od siebie diametralnie, wspólne było jedno – doświadczenie czegoś nowego, dziwnego, mało oczywistego. Słuchacz musiał stopniowo oswajać się z materiałem, przywykać do niego, odnajdywać się w nowych sytuacjach. Autotune i Roland TR808 na „808s & Heartbreak”, potem niezwykła intensywność i rozmach „My Beautiful Dark Twisted Fantasy”, momentami wręcz noisowy, „Yeezus”, a dwa lata temu czasem gospelowa, czasem taneczna i raperska mozaika, pozornie chaotyczna, ale naprawdę odważna, nie tylko poprzez wprowadzenie idei albumu work in progress. „Ye” na tym tle to kompletnie inna historia. Nie tyle nie podróż w nieznane, co powrót do domu. West zaprosił grupę artystów do współtworzenia krążka na ranczu Jackson Hole, ale i samą płytą mówi coś, co wcześniej inny twórca wchodzący w rolę mesjasza wyraził słowami: „Witam Was w moim świecie! Bawcie się i cieszcie razem ze mną”.

Ten Westworld dla wszystkich śledzących dokonania autora „Ye” będzie naprawdę dobrze oswojony. Nawet szeroko komentowane przejścia od depresji do euforii; rozpoczynające album deklaracje dotyczące zabójstwa i samobójstwa, to motyw znany od czasów klasycznego już „Power”, gdzie słowa „so exciting” były wymawiane w taki sposób, że brzmiały niczym „suicide”, zapowiadając urzekający lekkością refren o wyzwalającym wyskoczeniu przez okno. Muzycznie także wracamy do korzeni, przede wszystkim tych soulowych, które pchnęły Kanye Westa do sięgnięcia do sample z Curtisa Mayfielda już na etapie „Late Registration”. Nad utworami takimi jak „No Mistakes” unosi się duch Funkadelic, a jednocześnie Briana Wilsona. Z drugiej strony oprócz niemal barokowych rozwiązań aranżacyjno-brzmieniowych (wsłuchajcie się w bit „Wouldnt’t Leave”) mamy do czynienia z płytą, na której wrażenie robi harmonia – szczególnie w „Vilolent Crimes” czy „All Mine”, gdy cały rozmach na pewien czas gdzieś znika i zostajemy z bardzo oszczędnym rapem.

„Ye” nie jest więc ani szczególnie oryginalne, ani zaskakujące. Nie uświadczymy tu żadnych pretensji do wybitności, ale jednocześnie właśnie na takim minialbumie doskonale ujawnia się wyrazistość twórczej osobowości Westa. Napisano tomy o tym, jak jego pomysły wpłynęły na całą generacją nowych raperów a także popowych gwiazd (choćby ostatnio Charlie XCX). No i na tym tle Kanye wypuszcza w 2018 roku niezobowiązujące, swobodne kawałki, które wyglądają tak, że nie mamy wątpliwości – mógłby je nagrać tylko jeden człowiek. Dzięki mieszance dyscypliny twórczej, wyrażającej się troską o detale, połączonej z odwagą i jakąś szczególną dezynwolturą jeden z najczęściej kopiowanych artystów wciąż jest w dużym stopniu niepodrabialny. Gdy w „Ghost Town” pojawiają się nagle dźwięki wystrzałów, rodem ze starego filmu science-fiction, wrażenie z początku jest kuriozalne, a potem poczucie dziwności ustępuje przekonaniu, że wszystko to jest jakoś artystycznie spójne, a przy tym piosenkowo bardzo świeże. Nawet jeśli towarzyszy nam wrażenie, że Kanye West chyba po raz pierwszy w karierze zwyczajnie nagrał płytę w stylu Kanye Westa.

Piotr Szwed (27 czerwca 2018)

Oceny

Michał Weicher: 8/10
Paweł Ćwikliński: 7/10
Średnia z 3 ocen: 7,66/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także