Just Mustard
Wednesday
[Pizza Pizza Records; 2 maja 2018]
Z wszystkich albumów, o których piszemy w ramach Dni Shoegaze’u, ten przywodzi na myśl chyba najwięcej skojarzeń z zespołami z zupełnie różnych zakątków alternatywy: żeński wokal często sprawia wrażenie, jakby przed mikrofonem znajdowała się Lauren Mayberry z Chvrches, wszystkie utwory prowadzi przede wszystkim bardzo wyrazisty bas w stylu Warpaint, chmury hałaśliwych gitar brzmią, jakby urwały się z ostatniej płyty The Sweet Release of Death, a w niektórych kawałkach („Feeded”, „Tainted”) pojawiają się wyczuwalne echa Cocteau Twins i Minks. Na upartego debiut Just Mustard można skojarzyć jeszcze z pierwszą płytą Prolapse: podobna okładka, wysunięty naprzód bas, męskie i żeńskie wokalizy… To jednak ślepa uliczka, bo z tych wszystkich elementów Irlandczycy utkali piosenki, o których można powiedzieć, że – pomimo wspomnianych wcześniej skojarzeń – mają niewątpliwie autorski sznyt. Owszem, „Wednesday” pewnie nie znajdzie się w podsumowaniach rocznych: poszczególnym kompozycjom przydałoby się więcej chwytliwości lub rozpoznawalności, ale zdecydowanie nie jest to kolejna taka sama płyta shoegaze’owa. Rozmyte gitary stanowią tutaj tylko uzupełnienie, jak w najbardziej singlowym „Deaf” – pojawiają się raczej w tle, czasem w ogóle znikając niczym odjeżdżający pociąg, zostawiając w ten sposób pole do popisu dla sekcji rytmicznej i wokali. Nie oznacza to, że ktokolwiek z grupy jest traktowany po macoszemu – słychać, że każda partia jest przemyślana, że utwory zbudowane są wokół konkretnych pomysłów. Just Mustard nagrali solidny debiut, który sprawia, że zdecydowanie warto obserwować ich poczynania: udało im się już wypracować własny język, teraz pora na bardziej zapamiętywalne numery.
Komentarze
[27 maja 2018]