Ocena: 8

Wczasy

Zawody

Okładka Wczasy - Zawody

[Thin Man Records; 11 maja 2018]

2017 rok, kwiecień. To właśnie ówczesnej wiosny Louis Cole – znany jako 1/2 przebojowego, electro-funkowego duetu KNOWER – publikuje na swoim fanpejdżu wideo do utworu „Bank Account”. Za pomocą kilku krótkich rytmicznych fraz wyśpiewanych częściowo falsetem wokalista wyraża w nim jeden z najbardziej symptomatycznych lęków Pokolenia Y. Bo strach przed sprawdzeniem stanu konta bankowego – a o tym jest ta piosenka – to przecież doświadczenie bliskie wielu. Zwłaszcza tym, którzy wchodzili w dorosłość w dobie stopniowej prekaryzacji pracy i coraz bardziej rozbuchanych możliwości konsumpcji. Nie dziwi więc, że utwór wkrótce zyskuje popularność viralowo – udostępnia go m.in. Kamil Fejfer, czyli twórca internetowego Magazynu Porażka. Daje tym samym swoim adwersarzom pretekst do twierdzenia, że teza o „modzie na bycie przegrywem”, z którą polemizował, faktycznie może mieć swoje przejawy w mainstreamie. W końcu wokalista Knowera wyśpiewuje rozterki tak bardzo cool, że przyklasnąłby mu niejeden raper opiewający szczęście płynące z posiadania dóbr materialnych.

Okazuje się, że podobną strategię obrały także Wczasy. To świeżo upieczeni niezalowi debiutanci z Poznania, którzy – mimo krótkiego stażu – zdążyli już zdobyć sympatię wnikliwych słuchaczy slackerską EP-ką „1000 problemów” i zasłużyć sobie na porównania do Maca DeMarco. Ich największy przebój – i tu zaskoczenie – obecnie wybrzmiewa w reklamie ramówki TVN-u. Muzycy właśnie wypuścili pierwsze LP o dwuznacznym tytule „Zawody” – to płyta, którą, podobnie jak kawałek Cole’a, można śmiało określić mianem manifestu przegranych.

Użyte wyżej określenie strategia nie jest przypadkiem. Bartłomiej Maczaluk i Jakub Żwirełło, choć z urokliwą naturalnością, zdają się tworzyć przemyślany i spójny projekt. Wystarczy tylko spojrzeć na okładkę ich debiutu. Widzimy na niej członków zespołu w sportowych ciuchach, którzy, choć znajdują się na bieżni, bezradnie leżą na miejscach startowych, jakby świadomie odrzucali udział w jakiejkolwiek rywalizacji. Podobnie jest z teledyskami tego duetu – zanurzone w przypadkowych kadrach, ostentacyjnie obnażają szwy i chałupnicze środki produkcji, nie siląc się na profesjonalizm. Jeszcze ciekawiej dzieje się podczas koncertów – utwory przerywane są w trakcie grania, bo chłopakom albo pękają struny, albo wypadają z głowy akordy (tak przyjamniej było podczas ostatniego występu w gdańskiej Kolonii Artystów). Mało tego, gdy odpalimy ich CD w windowsowskim odtwarzaczu, zamiast właściwych tytułów utworów wyświetli nam się tracklista płyty... „Texas Flood” Stevie’ego Raya Vaughana. Ta cała otoczka świetnie koresponduje zarówno z tekstami, traktującymi często o porażkach zawodowych oraz miłosnych, jak i podkładami, w których istotną rolę odgrywa brzmienie oldschoolowych syntezatorów, takich jak choćby Roland Alpha Juno (artyści sami określają swoją płytę muzyką dla dzieci z przekazem dla dorosłych).

Omawiając treść albumu, warto poświęcić parę słów przede wszystkim „Dzisiaj jeszcze tańczę” – najpopularniejszemu utworowi poznaniaków. Choćby dlatego, że to jedna z lepszych piosenek o przymusie pracy, jakie przydarzyły się polskiej muzyce od czasu „Jezu, jak się cieszę” Lecha Janerki. Potencjał przebojowości Wczasy zapożyczyły tu chyba od niedawno przypominających o swoim istnieniu Much, zarówno pod względem klimatu, jak i głosu Maczaluka, który przywodzi na myśl tembr Michała Wiraszki. Wersy: Dzisiaj jeszcze tańczę, dzisiaj jeszcze śpiewam, ale jutro to się skończy/Rano będzie trzeba wstać, będzie trzeba iść do pracy można potraktować nie tylko jako metaforę wchodzenia w dorosłość, ale przede wszystkim odę do niedzielnego wieczoru, tak bardzo znienawidzonego przez tych Polaków, których gra rynkowa wypchnęła na nieatrakcyjne posady, godzące w ich poczucie spełnienia. Jednak ów utwór to nie tylko zapis rozgoryczenia i rezygnacji – pod koniec „DJT” pojawia się wręcz arystotelesowska apoteoza czasu wolnego; wers, w którym podmiot liryczny marzy o świecie bez pracy. Czy to pochwała bezwarunkowego dochodu gwarantowanego?

No właśnie – przyszłość. Ta („czy już niedługo zamieszkamy z robotami?”) jest dla duetu na tej płycie równie ważna jak przeszłość. I choć pierwsza czasem triumfuje (bo w „Prince i Bowie” liczą się ci, którzy żyją), to jednak częściej stoi pod znakiem zapytania (to znak niestabilnych czasów). Za to druga traktowana jest z czułością. Bo Wczasy to także wycieczka duchologiczna: do baz na podwórkach, gry na Pegasusie i Playstation, do smutnych dyskotek dudniących synth popem. Dlatego ciężko w czasie odsłuchu „Zawodów” uniknąć skojarzeń z kultowym Supergirl & Romantic Boys (nasuwają je także podwórkowo-blokowe kolaże z książeczki dodanej do płyty). Ale – z pewnością także za sprawą miksu Michała Kupicza, znanego z przestrzennych, ale lekko przybrudzonych produkcji – muzycznie Wczasy są mniej siermiężnie i prymitywne w porównaniu z rzeczonym łódzkim zepołem. Oczywiście, motoryczna perkusja i pochody klawiszy u poznaniaków pracują, nadając płycie miejscami krautrockowego sznytu, ale jednocześnie znajdziemy na niej także kosmiczny funk i ponure ballady z cure’owskim vibem.

Nie chcę skończyć jak Rysiu Rynkowski – to cytat z popularnego polskiego rapera Żabsona. Wczasy są innego zdania – przekornie marzą o wcieleniu się w Rynkowskiego, ale ciężko nie traktować tego jak ironię. Ich utwór pt. „Ryszard” wyśmiewa jarmarczny showbiznes, choć w głosie Maczaluka śpiewającego o tym, że chciałby mieć sześć hitów numer jeden, da się wyczuć pewną nadzieję. I mimo tego, że zdaje się to być czczym pragnieniem, myślę, że o tym duecie jeszcze będzie głośno. „Zawody” to silny pretendent do rodzimych albumów roku, zwłaszcza że nastroje mu sprzyjają. W skrócie: to piosenki dla ludzi lajkujących rysunki Bolesława Chromrego – słodko-gorzkie hity pisane pod fanów niszowych fanpejdży, którzy wyśmiewają coachingowe cytaty i świadomie rezygnują z wyścigu napędzanego przez neoliberalną ideologię. Od debiutu Sorji Morji nie było tak poruszającej polskiej płyty, a obok niedawnych dokonań Kaza Bałagane, Belmondo, Rogala DDL i Synów to album z najciekawszymi tekstami na rodzimym rynku muzycznym ostatnich lat.

Rafał Krause (11 maja 2018)

Oceny

Jędrzej Szymanowski: 7/10
Marcin Małecki: 7/10
Patryk Weiss: 7/10
Piotr Szwed: 6/10
Średnia z 4 ocen: 6,75/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Tomasz Jedoń
[24 stycznia 2019]
"W skrócie: to piosenki dla ludzi lajkujących rysunki Bolesława Chromrego" - no nie. Płyta bardzo mi się podoba, a Chromry w ogóle do mnie nie trafia.
Gość: Tomasz Jedoń
[24 stycznia 2019]
Duch CKOD się nad tym unosi, czy tylko mi się wydaje?:)
Gość: dan
[22 października 2018]
dzięki za tę recenzję
Gość: jemono
[17 maja 2018]
świetna recenzja, bardzo dobrej płyty. zasłużone 8/10.
Gość: igzmi
[15 maja 2018]
Bardzo dobra rozkminka świetnej płyty

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także