Ocena: 8

Sun Kil Moon

Common As Light And Love Are Red Valleys Of Blood

Okładka Sun Kil Moon - Common As Light And Love Are Red Valleys Of Blood

[Caldo Verde; 17 lutego 2017]

Nie powiem, jak dowiedziałem się o gargantuicznych rozmiarach najnowszego wydawnictwa Sun Kil Moon, mając też w pamięci potwornie rozwlekły zeszłoroczny split z Jesu (nawiasem mówiąc Broadrick i Kozelek niedługo wypuszczają follow-up, jakby komuś wciąż było mało), to pomyślałem sobie, że to może być ciężkie do przetrwania. „Benji” był genialny, bo miał spójny koncept, był dobrze opowiedzianą wielowątkową historią, ale utwory z kolejnych płyt Marka nieco się już rozjeżdżały, stając się wręcz karykaturalne, co niektórzy już wyśmiewali. Paradoksalnie najnowsze wydawnictwo, choć najdłuższe i najbardziej też niejednorodne, może być jednym z lepszych, trafiających w punkt, pokazujących pełnię zdolności, ale też odsłaniającej wady i słabości autora „Ocean Beach”. O takich albumach mówi się: „wszystko albo nic”.

Styl Marka Kozelka zmieniał się przez lata znacząco i nie mówię tu tylko o ewolucji ze sztandarowego dla slowcore brzmienia Red House Painters do avant-folku „Benji”, ale także, a może przede wszystkim, o tekściarstwie. Zaczynał od romantyzmu debiutanckiego „On Colourfull Hill” (desperackie, mroczne jak noc w dzikiej puszczy wersy w stylu „Like empty roofs above / Life for poor doves / Like empty roofs above / Rid of our love”), na późniejszych albumach zagęszczał narrację na modłę modernistyczną, by od kilku lat pod szyldem Sun Kil Moon wyraźnie działać już w ramach postmodernizmu, z całym jego bagażem eklektyzmu a także elementami antyliterackimi. Artysta porzucił struktury rockowe, typowe dla takich dramaturgicznie rozbudowanych utworów z okresu Red House Painters jak „Katy's Song” czy „Strawberry Hill”, na rzecz form powtarzalnych, niemal wyłącznie storytellingowych. Żeby więc urozmaicać monotonne podkłady stosuje dość częste interludia czy nagłe zmiany aranżacji służące podkreśleniu tonacji słów (zwrot akcji w radosnym „I Love Portugal” czy rytmiczna autostradowa podróż w stylu Isaaca Brocka, czyli „The Highway”, przerywana minorowymi miniaturami, podczas których Kozelek beznamiętnym tonem odczytuje dwie historie o morderstwach, jakie dzieli 150 lat). Muzyka jest bluesowo prosta, czasem nawet antymelodyjna, ale urozmaicana w iście awangardowy sposób, bo są szokujące jak na artystę pulsujące syntezatory („Lone Star”), a także te wszystkie dziwactwa w „Vague Rock Song”. Znakiem rozpoznawczym songwritingu stają się w tej sytuacji pojedyncze frazy, wyłaniające się ze zbitych ścian tekstu, proste, jednolinijkowe eteryczne quasi-refreny, wyśpiewane tytuły „God Bless Ohio” i „I Love Portugal” czy bezczelnie proste „Me, we, me, we, me, we, me, we...” w „Bergen To Trondheim”. Przypomina mi się też enigmatyczne „What does 'rekindle' mean?” z openera „Jesu/Sun Kil Moon”, które kompletnie rozładowywało napięcie w ciężkim gitarowym kawałku Broadricka. Prawdziwy więc mistrz dygresji, artysta potrafiący popsuć humor w ciągu sekundy, potrafiący też momentalnie rozczulić.

Kozelek ma też bowiem poczucie humoru. O ile większość „Common As Light” to straszne smęcenie zmęczonego światem barda, to nie brakuje tu fragmentów absurdalnych, ironicznych czy wręcz żartów z samego siebie, jak w autoreferencyjnym „Seventies TV Show Theme Song”, w którym Kozelek śpiewa o swojej twórczości. Przyznajmy jednak, że jego żarty są najczęściej dość hermetyczne i takie poczucie humoru nie do każdego musi trafiać. Są w każdym razie na tym albumie inne wątki, inne historie i anegdoty, jest jak zwykle o gwiazdach boksu, o obejrzanych filmach, zwiedzanych miejscach. Autor znowu wspaniale przeskakuje od tematów pamiętnikowych do publicystycznych, wspominając jednego ze swych idoli, Bowiego i gładko przechodząc od tematu jego śmierci do słynnego zdjęcia Seana Penna z El Chapo, a potem znów o Bowiem i o graniu wraz z zespołem „Win” na koncertach („Philadelphia Cop”). Kto za tym freestyle'em (coraz odważniej rapowanym swoją drogą) nadąży? W obrębie jednej piosenki, w najlepszym moim zdaniem, „Lone Star” Kozelek daje popis takiej improwizacji, tworząc portret współczesnych Stanów przy pomocy komentarzy bieżących wydarzeń z cyklu lewaki vs prawaki („Rednecks, bury your axe with transgenders and be strong”), wprowadzając też typowe dla siebie migawki z codziennego życia, i wreszcie dokonując wiwisekcji upadku współczesnej kultury, którego symbolem jest Trump i wszystkie formy sieciowego przekazu, w których się Amerykanom sprzedawał. Jest w tych poszatkowanych narracjach niemal równie wirtuozerski jak najwięksi amerykańskiej literatury współczesnej Pynchon i DeLillo, piszący Wietnamie czy o 9/11 z perspektyw zarówno mikro jak i makro, z wysokości pokrytej gęstym pyłem nowojorskiej ulicy w pobliżu epicentrum zamachu i przez oczy bohaterów masowej wyobraźni.

Byłem nieco zażenowany, jak Janusze Literatury kręcili nosami na wieść o Noblu dla Dylana, że grajek, że to nie kultura wysoka… Każdy, kto wątpi jeszcze w słuszność tej decyzji, powinien posłuchać „Highway 61 Revisited” i „Blonde On Blonde”, na których Dylan popłynął ostro, ogarniając literacko bitnikowski feeling, surrealizm, nowojorską szkołę i pewien trudny do uchwycenia mistycyzm. Już sama apokaliptyczna satyra „Desolation Row” powinna rozwiać te wątpliwości. Nie wiem, czy Kozelek będzie TAK wielki, ale jest na dobrej drodze, by zostać unieśmiertelnionym jako kolejny bardzo znaczący amerykański bard – taki, który zawsze jedzie pod prąd, nie wstydzi się swojego narcyzmu, ekshibicjonizmu, nie boi się popełnić błędów i przede wszystkim podejmuje artystyczne wyzwania. Warto podjąć wyzwanie, jakie rzuca niezwykle wymagające „Common As Light And Love Are Red Valleys Of Blood”.

Michał Weicher (20 marca 2017)

Oceny

Piotr Szwed: 8/10
Średnia z 1 oceny: 8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: kabaret bolter
[8 maja 2017]
przereklamowana nuda.
Gość: Kowal
[21 marca 2017]
Nie przesadzałbym z 8/10, ale tekst bardzo dobry.
Gość: mweicher
[20 marca 2017]
no ale to u Broadricka nie są szokujące
Gość: akst
[20 marca 2017]
Jakie szokujące syntezatory, przecież były już na albumie z Jesu

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także