Shackleton & Vengeance Tenfold
Sferic Ghost Transmits
[Honest Jon’s; 19 stycznia 2017]
W swojej podróży Sam Shackleton dryfuje coraz dalej od tanecznych parkietów. Można już oficjalnie potwierdzić, że Anglik właśnie rozpoczął w swojej bogatej karierze okres mistycznego dziada, który jest naturalnym stadium każdego psychonauty, okultysty czy poganina w średnim wieku. W przypadku Shacka nie jest to zmiana, której nie można było się spodziewać, ponieważ wątki spirytualne od zawsze były obecne w jego muzyce. Zawsze stanowiły jednak rodzaj interesującego tła, czy to dla poszukiwań w kręgu muzyki basowej w czasach świetności jego labelu Skull Disco, czy dla dystopijnego futuryzmu genialnego LP „Music for the Quiet Hour / The Drawbar Organ EP’s”.
Jednak powrót po czterech latach do formatu albumowego z „Devotional Songs” z zeszłego roku nie spotkał się z rozgłosem, jakiego można by się spodziewać w wypadku jednej z czołowych postaci sceny basowej. Powodów braku hype’u można upatrywać np. w całkowitym odwrocie muzycznego mainstreamu od pochodnych dubstepu, ale też w wybitnie nienarzucającego się charakteru i medytacyjnej atmosfery wydawnictwa. Z tego powodu z początku nowe produkcje z obozu Anglika mi nie podchodziły, zwłaszcza, gdy miałem w pamięci jego wcześniejsze dokonania. Jednak po przebiciu się przez zasłonę zawiedzionych oczekiwań dotarło do mnie, że to to nie spadek formy, tylko ewolucja brzmienia Shackletona w kierunku elektronicznego szamanizmu spod znaku Jona Hassella, Muslimgauze czy późnego Coil.
Muzyk rozbudowuje minimalistyczne struktury utworów do rozmiarów przekraczających 10 minut. Dzwoneczki, plemienne bębny organy i marimby tworzą bogate tło rytmiczne, które sprzyjają oddawaniu się ezoterycznej kontemplacji. Pierwsza połowa albumu utrzymana jest w jednostajnej dynamice, zmiany tempa i szybszy puls pojawiają się w drugiej części wydawnictwa. Ma to sens, ponieważ początek ma delikatnie wprowadzić i otworzyć odbiorcę na aurę pogańskiego rytuału czy nawet transcendencji, jak sugeruje tytuł utworu nr 2 „Dive into the Grave”. Wtedy napięcie zaczyna rosnąć, by kulminować w postaci ekstatycznego transu 16-minutowego „Spheric Ghost / Fear the Crown”, przywodzącego na myśli EP-kę „Freezing Opening Thawing”. Lecz tam, gdzie wydaje się, że wszystko zaczęło się rozkręcać, Shackleton wydaje się zatrzymywać, by zrobić miejsce dla jednostajnych melodeklamacji Vengeance Tenfolda. Wykorzystanie synthów na „Sferic Ghosts Transmits” jest także dużo bardziej oszczędne i rozmyte w porównaniu z wcześniejszymi nagraniami. Przez to płyta może przelecieć przez naszą świadomość niezauważona, jeśli wykonujemy w tym czasie inne czynności, w ramach codziennego multitaksingu. Dlatego właśnie warto wsłuchać się w „Sferic Ghosts Transmits”. Ten album, już przy odrobinie poświęconej mu uwagi, potrafi się odwdzięczyć cierpliwemu słuchaczowi.