
Xiu Xiu
Forget

[Polyvinyl; 24 lutego 2017]
Przysięgam, że jeśli kiedykolwiek spotkam całą ekipę z Xiu Xiu i będę miał okazję porozmawiać z nimi na osobności, to zapytam o to, czy oglądali „Łowcę Androidów”. Filmu, co prawda, nie znać głupio, ale to pytanie ma o wiele więcej sensu, niż zwyczajne zagajenie. „Forget” wydaje się być produktem tej samej siły twórczej, która instynktownie nakierowywała Ridleya Scotta przy kręceniu ekranizacji literackiego pierwowzoru. Te same kontrasty, te same pejzaże, ten sam znajomy chłód futurystycznych realiów i to pomimo faktu, że sytuacja na samym początku przedstawia się zgoła inaczej. Prawdzie należy bowiem spojrzeć w oczy – „The Call” nie zasługuje na miano porządnego openera. A może inaczej – byłby dobrym (a nawet bardzo dobrym!) openerem, gdyby nie prowokował pogardliwego uśmieszku przy co intensywniejszych wybuchach wokalnej fantazji Jamiego Stewarta. Ja rozumiem, że mamy rok 2017 i manieryczne „Clap, Bitches!” nikogo już szczególnie nie razi, ale w gąszczu rozszalałych synthów cała zamierzona dosadność umyka. Pozostawiony bardzo niemiły posmak naleciałości z muzycznej paszy dla hipsterskiej młodzieży kazał mi opanować do tej pory spory entuzjazm, a kiedy ostateczna wiązka „clap”, „bitches” i „why” umilkła, nie byłem w stanie zrobić nic innego, niż zaśmiać się pod nosem i, już niemalże pozbawiony nadziei, przejść do następnego utworu.
Tyle z opowieści o pierwszych minutach kontaktu z tą płytą. Im bardziej album sunął ku finałowi, tym bardziej miałem ochotę wybaczyć Xiu Xiu tą śmiesznostkę na pierwszym tracku. Efekt pierwszego wrażenia został szybko zniweczony, być może nie całkowicie, jednak w znaczącej części. Zaważyły na tym pewnie osobiste skojarzenia ze wspomnianym na początku klasykiem kina sci-fi. Czułem się ujęty introwertyczną, wsobną, a przez to duszną atmosferą, w której rozkochałem się podczas niegdysiejszego seansu. Moja wyobraźnia tworzyła natychmiastowe obrazy, jakieś myślowe szkice, luźno powiązane z dystopiczną scenografią i treścią „Łowcy”. Do puli zachwytów dorzuciłem jeszcze pięknie wymodelowaną tu szorstkość dźwięku, której artyści nadali wspaniałą melodyjność – promieniującą wieloma emocjami, a zarazem pulsującą niemalże mechaniczną mocą. Niech o prawdziwości tych słów zaświadczy audialna nieregularność „Jenny GoGo”, gdzie faktura instrumentalna niepewnie drży, by po chwili urwać pasmo suspensu i przekształcić się w noise-popowe monstrum. Albo „Queen of the Losers”, które brzmi jak jeden z mistycznych snów cyberpunkowego wcielenia Michaela Giry. Co prawda chwile lekkiego zwątpienia przeżyłem przy odsłuchu singla „Get Up”, który wydaje się odrobinę zbyt nieproporcjonalnie wyważony pod kątem produkcji, ale to akurat drobiazg. Muszę przyznać, że zaletą nowego dzieła Xiu Xiu jest właśnie to, że zdarzające się gdzieniegdzie produkcyjne drobiazgi da się z pełną wyrozumiałością zignorować, gdyż całość jest na tyle zwarta i przemyślana.
„Forget” to jednak nie do końca jest kolejne wydanie „Blade Runnera”, ponieważ jest to także album bardzo jednostajny. Podoba się, ale nie zaskakuje. Momentów ocierających się o wyżyny kompozytorskiego talentu tutaj nie ma, jest jedynie dziewięć (nie licząc oczywiście „The Call”) ciekawych utworów, nie wybijających się ponad równy tutaj poziom naprawdę interesujących. Zespół kroczy właściwą drogą, by stworzyć coś absolutnie zjawiskowego i udaje im się wykrzesywać rzeczy bardzo dobre, ale prawdziwego, stuprocentowego potencjału wykrzesać się wciąż nie dało.
Komentarze
[8 marca 2017]
[8 marca 2017]
[7 marca 2017]
[7 marca 2017]
[7 marca 2017]
[7 marca 2017]