Ocena: 7

Swans

The Glowing Man

Okładka Swans - The Glowing Man

[Young God; 17 czerwca 2016]

Idąc na przekór ogromnym rozmiarom ostatnich wydawnictw grupy, postaram się w miarę krótko opisać ich łabędzi śpiew. „The Glowing Man” zamyka trylogię rozpoczętą przez „The Seer” i kontynuowaną na „To Be Kind” i zarazem stanowi zwieńczenie działalności jednego z najważniejszych zespołów rockowych ostatnich 40 lat, który skrajnie polaryzuje opinie (znacie kogoś, kto zapytany o zdanie na temat Swans, odpowiedziałby „no spoko”?). „The Glowing Man” wydaje się być najbardziej medytacyjnym albumem z dotychczasowych. Zespół w końcu spróbował uchwycić doznanie, jakie generuje podczas koncertów. Na poprzednich wydawnictwach z trylogii więcej było gatunkowego eklektyzmu, a partie transowe obecne były jedynie w dłuższych fragmentach.

Na pożegnalnym albumie muzycy postanowili pójść na całość i oddać się całkowicie obsesji Giry na punkcie oczyszczenia i utraty kontroli za pomocą dźwięku. Większość albumu wypełniają wręcz gargantuicznych rozmiarów kompozycje, a punkt kulminacyjny jest w nich rozciągany w czasie do kilkunastu minut. Utwory trwające poniżej dziesięciu minut nie pełnią zaś roli przerywników i nie dają szansy na złapanie oddechu czy błądzenie myślami. Wszystkie kompozycje podporządkowane są minimalizmowi, przypominając dokonania nowojorskich kompozytorów La Monte Younga czy Rhysa Chathama, mało jest miejsca na ładne melodie, przez co album zdaje się zlewać w jedną dźwiękową masę. Procesualne drony i noise’owe rzężenie służą budowaniu napięcia w stereotypowo rozumianym sposobie postrockowym (z tym, że patent cicho-głośno został zamieniony w przypadku Swans na głośno-GŁOŚNIEJ), jednak rozciągniętym do absurdalnych rozmiarów.

„The Glowing Man” najbardziej ze wszystkich albumów Swans wymusza postawienie kwestii oddzielenia artysty od dzieła. Można długo dyskutować o kabotyństwie Giry, oraz czy bliżej mu do sekciarskiego guru niż buddyjskiego mnicha, ale trudno dyskutować z oskarżeniami o gwałt, wysuwanymi w kierunku Giry przez artystkę Larkin Grimm. Trudno skupić się na wrażeniach muzycznych i ciągotach muzyka w kierunku transcendencji, kiedy z tyłu głowy ma się tę całą sprawę. Nie pierwszy raz w tym roku pozamuzyczne kwestie kładą się cieniem na dokonaniach artystów. Chwalona przeze mnie wcześniej w tym roku Beyoncé, która głosiła krytykę przemocy wobec kobiet i przedstawicieli innej rasy, sama przyczyniała się do wykorzystywania słabszych, produkując swoje ubrania na Sri Lance w warunkach poniżej wszelkich standardów. Podobnie w przypadku Jennifer Lopez, której feministyczne przesłanie „I Ain’t Your Mama” napisał Dr. Luke, oskarżony o gwałt na Keshy.

Jeśli chodziłoby tylko o patos i bucostwo Giry, to byłbym w stanie mu wybaczyć megalomańskie zapędy, w sytuacji gdy ich efekty budzą we mnie pozytywne odczucia. Niestety, w obliczu stawianych oskarżeń i reakcji na nie (lider Swans napisał „When Will I Return?”, by wykonała go jego żona Jennifer, która sama była ofiarą napaści seksualnej, co w zaistniałej sytuacji budzi niesmak), Michael Gira jako człowiek staje się postacią dość wątpliwą. Niestety, ponieważ muszę uczciwie przyznać, że „The Glowing Man” broni się na poziomie estetycznym. Jeśli ktoś jest w stanie przejść nad tymi oskarżeniami do porządku dziennego, może wykorzystać ekstatyczność albumu jako formę narkotycznego odlotu i ucieczki od samego siebie lub też kontemplację, która pozwala osiągnąć harmonię z otoczeniem. W moim przypadku, kiedy Gira ostatecznie osiąga spokój w „Finally, Peace”, odczuwam niepewność i wahanie. Nigdy nie przepadałem za wystawianiem ocen numerycznych, ale jeszcze nigdy wystawienie oceny nie wiązało się dla mnie z takim poczuciem winy, mimo to starałem się spojrzeć tylko pod kątem muzycznym. Bowiem trudno jest ocenić twór, w którym niejednoznaczny moralnie typ przez dwie godziny nawija ci o transcendencji i osiągnięciu katharsis.

Krzysztof Krześnicki (19 lipca 2016)

Oceny

Michał Weicher: 8/10
Wojciech Michalski: 8/10
Średnia z 2 ocen: 8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: VVV
[14 sierpnia 2016]
wszystko jest zmienne. SWANS nie konczy dzialalnosci. Tak przynajmniej wynika z wpisu M.Giry na stronie younggods. Aczkolwiek kolejne plyty beda juz w innej troche formie a obecny sklad to sprawa zamknieta. Ciekawie zaczyna to wszystko wygladac.
Gość: jurek
[14 sierpnia 2016]
Ja myślałem że recenzja dopiero się zaczyna a tu już jej koniec. Gdzie jest cokolwiek o muzyce?
Gość: jager
[21 lipca 2016]
Żadna z płyt wydana po reaktywacji nie porywa. Na każdej są bardzo dobre momenty, ale całość jest za długa i nudna.
Gość: kuba
[20 lipca 2016]
sorry, ale jest coś takiego jak "domniemanie niewinności". Co to w ogóle ma do rzeczy w kontekście tej płyty?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także