Łona i Webber
Nawiasem mówiąc
[Dobrzewiesz; 22 kwietnia 2016]
W muzyce najfajniejsze rzeczy pochodzą od debiutantów, którzy jeszcze nie wiedzą, co ich czeka. Oni są najuczciwsi. To nie znaczy, że wydając szóstą czy siódmą płytę, jesteśmy kłamliwymi burymi sukami. Ale już wiemy, jak nas odbierają. I trudno nam się od tego uwolnić.
Nie da się ukryć, że Łona, wypowiadając te słowa dwa lata temu – świadomie lub nie – zwiastował swój przyszły artystyczny kierunek. W końcu „Nawiasem mówiąc” – jak zapewniał ostatnio sam zainteresowany na antenie polskiego radia – już wtedy, w 2014 roku, powoli kiełkowało. Co zatem, wracając do powyższego cytatu, wie o sobie Adam Zieliński? Choćby to, że poza frazami typu baczny obserwator czy hip-hopowy publicysta niejeden recenzent użył w kontekście jego twórczości porównania do Kabaretu Starszych Panów. Co robi Adami Zieleński? Utwardza i z umiarem poszerza te koleiny. Czy my – słuchacze – powinniśmy mieć mu to za złe, żądając twórczych rewolucji?
Chociaż Łona światopoglądowo, biorąc pod uwagę polską scenę hip-hopową, znalazłby się z pewnością w czołówce raperów najbardziej postępowych, to przez jego artystyczną postawę przemawia pewien konserwatyzm. Bo to właśnie „Nawiasem mówiąc” jako jedyna ze wszystkich tegorocznych rapowych premier w Polsce wywołała we mnie czyste uczucie nostalgii, skutkujące dziadowskim westchnieniem za czasami kiedy im jeszcze o coś chodziło. Jednocześnie przy tym wszystkim Łona i Webber jawią się jako duet prawdziwych profesjonalistów, co roztacza nad nimi parasol ochronny przed deszczem zarzutów o syndrom ciągle tej samej płyty. Są jak ci dwaj ogarnięci goście z twojego ulubionego sklepu z winylami, do którego boisz się wejść bez znajomości teorii na temat albumu, który chcesz nabyć. Tylko sympatyczniejsi.
Do rzeczy: podczas odsłuchu „Nawiasem mówiąc” wiemy mniej więcej, czego się spodziewać. Przez album przewijają się znajome koncepcje czy metaforyka – sęk w tym, że wszystko ubrane jest tradycyjnie w niesamowicie przenikliwe wersy, nienaganną technikę i oczywiście flow. Muzycznie – choć także bez rewolucji – można wyczuć większe ciągoty Webbera w kierunku elektronicznym (z wyczuwalnymi echami brzmienia nomen omen Hendrika Webera), producent momentami silnie akcentuje repetycję, a także dodaje gdzieniegdzie ambientowe plamy (wyjątkiem może być oldschoolowy „Zrozumiem, człowieku”).
Owszem, przewidywalność nie jest pożądaną cechą wśród artystów. Ale jeżeli właśnie ona ma być w wypadku Łony i Webbera gwarantem wysokiego poziomu, to apeluję o tolerancję. Bo niewielu ciągle mamy artystów, którzy tak celnie puentują w kilku wersach absurdy społeczne czy polityczne (fenomenalne „Gdzie tak pięknie?”, w którym „gdyby” nieprzypadkowo przypomina „dyby”), epatują humorem, niezłym brzmieniem i jednocześnie wykładają gorzką prawdę. Bo „Nawiasem Mówiąc” to, nawiasem mówiąc, bardzo gorzka w wymowie płyta. Choć ciągle niepozbawiona luźnej konwencji jest najpoważniejszą – zarówno pod względem formy, jak i treści – płytą w dorobku szczecińskiego duetu. I choćby dlatego warto ją przesłuchać. PS Czy ja wspominałem coś o wieku?
Komentarze
[12 maja 2016]
[30 kwietnia 2016]