Public Image Ltd
What The World Needs Now...
[PiL Official; 4 września 2015]
Pamiętam swoje zdumienie, gdy czytając „Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz…” Simona Reynoldsa, dotarłam do fragmentu, w którym autor opisuje audycję z udziałem Johna Lydona, stwierdzając, że w jego głosie słychać było „kruchość i podatność na zranienie”. Pomyślałam wtedy, że trzeba być naprawdę pewnym siebie i swojej nieomylności (lub co najmniej przenikliwości), by dzielić się takimi spostrzeżeniami ze zorientowanym w temacie czytelnikiem. Mowa tu przecież o muzyku, który od zawsze starał się udowodnić, że nie ma w sobie nic z pokory. I choć wiadomo, co dało początek (lub raczej: kto wylansował) Sex Pistols, to nie sposób się nie zgodzić, że wczesna twórczość Public Image Limited to muzyka – jak na tamte czasy – naprawdę awangardowa i nienachalnie prześmiewcza.
To ostatnie się nie zmieniło – John Lydon nadal ma kapitalne poczucie humoru i równie chętnie jak kiedyś sięga po ironię. „What The World Needs Now…” w gruncie rzeczy nie różni się tak bardzo od „Metal Box”. Siłą napędową tej płyty jest post-punkowa sekcja rytmiczna z wyrazistą linią basu na pierwszym planie, zbliżającą się niekiedy do minimal wave’u, jak w chłodnym, wzbogaconym o elektroniczne pętle „Shoom” czy w motorycznym wprowadzeniu do singlowego „Double Trouble”. Dziś takie brzmienie kojarzy się ze Sleaford Mods, co nie tylko daje obraz tego, jak duży wpływ twórczość PiL wywarła na muzykę duetu z Nottingham, ale też jak dobrze nagrania Lydona i spółki przetrwały próbę czasu. Za skojarzenie ze Sleaford Mods odpowiada tu też wokal Lydona – równie jak za dawnych czasów sarkający, a zarazem pełen polotu i dynamiczny, z wyrazistą i dowcipną artykulacją.
A jednak niemal sześćdziesięcioletni frontman PiL zgrywa się z o wiele większym wdziękiem niż jego następcy. Gdzie Sleaford Mods z Jasonem Williamsonem na czele brzmią siermiężnie, tam Lydon i spółka ironizują raczej przy pomocy formy niż treści, co zazwyczaj polega na tym, że mrok i gniew zestawiają z zupełną ckliwością. Najpełniej słychać to w „Big Blue Sky”: kawałku rozpoczynającym się od słów „I’m surprised that the sun awoke at all”, a w refrenie przechodzącym w stadionowy refren, przywodzący na myśl – by nie szukać daleko – brzmienie Oasis z połowy lat dziewięćdziesiątych. Podobnie jest w przypadku „Bettie Page” (jednego z najlepszych utworów na płycie): tu brzmienie zadziorne, tak charakterystyczne choćby dla twórczości The B-52’s, bez zgrzytu łączy się z beatlesowskim chórkiem, wznoszącym głosy w słowach „God Bless America”. Mogłoby się to skończyć kabaretem – na szczęście, dzięki właściwym proporcjom, „What The World Needs Now…” słucha się raczej jak stand-upowego monologu. Jego najlepszym przykładem jest zapewne „Corporate”: prześmiewczy manifest, tylko pozornie wychwalający nowoczesną organizację świata.
„What The World Needs Now…” udowadnia, że wiek i doświadczenie działają na korzyść Lydona, który z oczywistym przekąsem, ale i z mądrością nazywa po imieniu to, co go w tytułowym świecie wkurza. A ta kruchość, którą kiedyś wyczytał z jego głosu Simon Reynolds, dziś ustępuje miejsca pewności siebie. Cóż z tego, że odrobinę skapcaniałej, skoro również pełnej spokoju i pogodzenia z samym sobą. Dla mnie i taki Lydon-zgred jest autorytetem.
Komentarze
[22 października 2015]
[21 października 2015]