Ocena: 7

Girlpool

Before The World Was Big

Okładka Girlpool - Before The World Was Big

[Wichita; 5 czerwca 2015]

Odświeżyłam sobie niedawno „Ghost World” – film z gatunku tych mocno stylizowanych na dziwne. A pamiętajmy, że dziwność i odmienność to najwyższe cnoty młodości. Twórcom „Ghost World” udało się osiągnąć zamierzony efekt – obraz pozostaje dziwny do ostatniej minuty, mimo powielania popkulturowych wzorców dziwactwa i klisz z wszelkimi odcieniami bolączek dorastania. Dlaczego? Albo to jakiś faktor X, albo zasługa genialnego aktorskiego duetu Thory Birch i Steve’a Buscemiego.

Girlpool, te niczym wycięte z komiksu dwie cudownie przerysowane, najntisowe dziewczyny, są właśnie jak główna bohaterka „Ghost World”: uchwycone w momencie przejścia z dzieciństwa w świat młodych dorosłych. W świat, w którym wszystko jest nowe, wszystko po raz pierwszy. I zupełnie jak Enid szukają w nim swego miejsca – wiedzą dokładnie, czego nienawidzą, ale nie mają zielonego pojęcia, co lubią i do czego dążą.

Dawno już nie słuchałam żadnej gitarowej płytki, która zamknęłaby się w ledwie 24 minutach. Przecież to jak EP-ka. A dziewczyny na tej skromnej przestrzeni upchnęłyby aż 10 kawałków, trwających średnio dwie, trzy minuty. Wspaniałe! Gdyby – dajmy na to – na szkolnych przerwach przestały jeść i rozmawiać z kolegami z klasy (przecież to tylko napaleni debile, wie to każdy, kto oglądał choć jeden amerykański teen movie), w ciągu jednego dnia nagrałyby z dziesięć płyt. Bo te małe pioseneczki brzmią w zasadzie jak szkice, nabazgrane na kolanie i wyśpiewane pod wpływem impulsu. Zadziorne, spontaniczne, przesiąknięte niezgodą na smutną rzeczywistość. Słychać to na albumie i widać po stylówce, że dziewczyny obeznały się z postpunkiem i riot grrrl – są oszczędne do granic możliwości, a ich oręże to jedynie gitara, bas oraz porywające niechlujnością i emocjami harmonie wokalne. „Before The World Was Big” nie jest oczywiście punkową płytą, bliżej jej do melodyjnego indie popu Tegan and Sara czy Kimyi Dawson z czasów „Juno”, ale buntowniczy etos można wyczuć z daleka. Coś podobnego na polskim podwórku robi duet Dog Whistle.

Na albumie Girlpool „naiwna” narracja spotyka się z obserwacjami, które nie chcą chyba opuścić człowieka mimo upływu lat. I mnie ta celebracja złożoności okresu dorastania, która ostatnimi czasy zawładnęła popkulturą, szalenie się podoba. Te wszystkie „Boyhoody”, Knausgardy, Christenseny, „Cudowne dzieci” Roya Jacobsena czy nawet wskrzeszający ducha Kina Nowej Przygody „Strażnicy Galaktyki” wyrastają z jednego rdzenia – ambiwalentnej tęsknoty za mitycznym światem, który nie był za wielki dla (dużych) dzieci. Spotkanie z Girlpool, nadającymi prosto z pola walki młodości, to ciekawy kontekst dla tych historii, zwłaszcza że dziewczyny już na początku swojej drogi przeczuwają to, o czym opowiadają wyżej wymienieni.

Marta Słomka (30 czerwca 2015)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: marta słomka
[30 czerwca 2015]
jasne, tutaj przede wszystkim wielkie ukłony dla clowesa, ale też umówmy się, że ekranizacje komiksów wciąż raczej rzadko wychodzą dobrze. obok "ghost world" pewnie "scott pilgrim" mógłby być takim takim pozytywnym, wzorcowym przykładem
Gość: marek js
[30 czerwca 2015]
Dziwność (wspaniałość) "Ghost World" to zasługa Daniela Clowesa. To on zrobił oryginalny komiks i później pomagał przy pisaniu scenariusza.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także