Ocena: 7

Róisín Murphy

Hairless Toys

Okładka Róisín Murphy - Hairless Toys

[Play It Again Sam; 11 maja 2015]

Trochę nie rozumiem coraz częściej stosowanej dziś taktyki promocyjnej, by jako pierwszy appetizer nowego albumu wybierać jakiś losowy numer, zwykle bez przebojowego potencjału. Wraz z ogłoszeniem powrotu byłej wokalistki byłego Moloko, podarowano nam do odsłuchu otwieracz „Gone Fishing”, który zafundował mi niezłą konsternację. Po tylu latach czekania dostajemy jakieś nieco niemrawe, najwyżej szóstkowe klimaty, które ciekawią bardziej tematyką tekstu niż samą muzyką. Przede wszystkim jednak, pojawiło się mgliste przeczucie, że nowy album nie będzie raczej paradą hitów w stylu„Overpowered”, ani jakimś cudownym wariactwem à la „Ruby Blue”. Co ciekawe, przeczucie się sprawdziło, choć niekoniecznie oznacza to porażkę przedsięwzięcia.

„Hairless Toys” pod względem chwytliwości rzeczywiście nawet nie próbuje stawać w szranki z poprzednimi albumami Irlandki. „Exploitation”, pierwszy właściwy singiel, nie jest jakąś oczywistą petardą (choć wstęp elektryzuje), a raczej wysublimowanym, dziewięciominutowym ćwiczeniem z wyciskania ostatnich soków z estetyki microhouse’u. Jakże pięknie tu wszystko się rozstraja i rozjeżdża, ciągle pozostając w harmonii! A po drodze jest jeszcze „Evil Eyes”, może nie aż tak wyrafinowane formalnie, ale nadrabiające melodyjnością i wokalnymi czarami. Focus… hocus pocus… I tak już właściwie do końca, siłą tej płyty pozostają drobiazgi, urokliwe smaczki. Jak powolne rozpędzanie się „House Of Glass”, czy klawiszowe kolory i bajkowa kulminacja tytułowego walczyka. I nagle okazuje się, że nieszczęsne „Gone Fishing” to jeden z mniej ciekawych momentów „Hairless Toys”. Niżej oceniłbym tylko najkrótszy i odstający stylistyką „Exile” – podniosłą w swoim wyciszeniu wycieczkę w krainę ni to bluesa, ni to country.

Osiem lat po nieudanej komercyjnie próbie wjazdu na chatę Kylie Minogue, Róisín razem z producentem Eddiem Stevensem, stałym współpracownikiem od czasów jeszcze „Things To Make And Do”, przedstawia swoją własną koncepcję emeryckiego grania z pogranicza popu i house’u. A także nowe, choć podszyte wintydżem wizerunkowym, introspektywne oblicze artystki. Bez dawnych szaleństw, eksperymentów i bez przebojów, za to z odpowiednią dozą uroku i klasy.

Paweł Gajda (21 maja 2015)

Oceny

Michał Weicher: 7/10
Paweł Gajda: 7/10
Wojciech Michalski: 7/10
Jędrzej Szymanowski: 6/10
Średnia z 4 ocen: 6,75/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: melo
[22 stycznia 2016]
Album ma tyle haków i momentów odświeżających, że zasługuje na całe 10. Kolejna sprawa, "Gone Fishing" - chociaż sam się tego nie spodziewałem - jest najlepszy na albumie. I z ciekawostek jeszcze, Eddie Stevens produkował w 2012 płytę Lao Che.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także