Built To Spill
Untethered Moon
[Warner Bros.; 18 kwietnia 2015]
Znamienne, że tej wiosny do gry powróciły dwie instytucje amerykańskiego indie rocka, których dzieje od dwóch dekad były niemal równolegle się toczącą historią po dwóch stronach tej samej monety. Chodzi mi oczywiście o Modest Mouse i bohaterów tej recenzji – i owszem, mam świadomość, że ekipa z Boise znacząco wpłynęła na trio z Issaquah w początkach kariery. Tymczasem w drugiej połowie dekady zerowej, po wydaniu ciepło przyjętych, ale drugorzędnych w dyskografii krążków, zarówno Doug Martsch, jak i Issac Brock zaczęli zmagać się z twórczą blokadą, co doprowadziło oba składy do rozsypki i rozpoczęcia prac nad nowymi albumami od nowa. Efekt końcowy w przypadku Modest Mouse był niestety średni, a jak jest z Built To Spill?
Cóż, nieprzypadkowo pisząc w pierwszym zdaniu o „powrocie do gry”, zadrżała mi ręka, bo „Untethered Moon” nie tylko nie wnosi nic nowego do dorobku Built To Spill (jak wszystkie ich albumy wydane po 1999 roku), ale też zatraca iskrę, która była wyczuwalna na naprawdę fajnym „There Is No Enemy” sprzed sześciu lat. Martsch brzmi dziś bardziej jak swój własny wujek, tworząc muzykę jak na siebie apatyczną i zrezygnowaną. W praktyce bierze się to z małego stężenia dobrych popowych motywów, które – może nieco na przekór alternatywnemu rodowodowi grupy i jej zamiłowaniu do youngowskich jamów – zazwyczaj decydowały o powodzeniu działalności artystycznej Built To Spill. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że część fanów będzie bronić „Untethered Moon” na zasadzie sentymentu do nosowego mamrotania Douga, ulubionego zestawu efektów gitarowych i formy, której zespół jest wierny od lat. Ale moja rekomendacja, właśnie przez wzgląd na szacunek do „Perfect From Now On”, jest inna: nie zawracać sobie głowy.
Komentarze
[17 maja 2015]
[15 maja 2015]
[15 maja 2015]