Ocena: 8

Jam City

Dream A Garden

Okładka Jam City - Dream A Garden

[Night Slugs; 23 marca 2015]

Helena Hauff, niemiecka producenta i didżejka, znana z niezwykłych umiejętności oraz rezydowania w klubie The Golden Pudel, ostatnio przekonała się do udzielania wywiadów i zrobiła sobie rundkę po popularnych muzycznych portalach. W jednym z nich padło dość efektowne, żeby nie powiedzieć - efekciarskie, hasło „I want to destroy society”, przy okazji opowieści o tym, że nie po drodze jej było do studiowania. Na Hauff posypały się gromy, z czego najbardziej zapadło mi w pamięć stwierdzenie, by przeprowadziła się do jednego z tych krajów, gdzie społeczeństwo już jest zniszczone… Okrutne, ale pokazuje jak ciężko być zaangażowanym muzykiem, który ma coś do przekazania i nie wypaść przy tym karykaturalnie.

Zdaje się, że Jam City lepiej to rozegrał niż Hauff. Jego debiutancki album, „Classical Curves”, dyskretnie sugerował krytykę konsumpcjonizmu i ciągłego postępu technologicznego poprzez, jak to wcześniej opisałam, „wachlarz skrajnych wobec siebie środków takich jak spust aparatu fotograficznego, retrofuturystyczne brzmienia z lat 80. i 90., czy charakterystyczny dla Night Slugs UK bass. Taką interpretację nasuwała też okładka.

Okazało się, że dla Jacka Lathama obrana ścieżka - producenta muzyki tanecznej - nie jest wystarczająca, aby wyrazić emocje i lęki związane z otaczającym go światem. Postanowił zostać… singer-songwriterem. Ale spokojnie, to nie znaczy, iż jego najnowszy album to folk rock na gitarę akustyczną, to by było zbyt proste. Jam City próbuje przenieść konwencje melodramatycznej piosenki, czy nawet protest songu, na już znany sobie teren muzyki elektronicznej. Co ciekawe, zdecydował się schować swoje wokalizy z tyłu miksu - niektóre śpiewane przez niego frazy są słyszalne, ale inne wtapiają się w resztę muzyki. Tym samym słuchacz może sobie albo dopowiedzieć czy doczytać słowa, albo po prostu zanurzyć się w klimacie całej płyty. Można zarzucać twórcy, że trochę stchórzył, jakby bojąc się zupełnego obnażenia. Jednak wydaje się, że koniec końców podjął dobrą decyzję pod względem czysto muzycznym - po jedynym publicznym występie (do tej pory) na Unsoundzie, który miałam szczęście widzieć, wiadomo było, że materiał jest interesujący, jednak trudno nazwać Jacka Lathama dobrym wokalistą. A do tego „Dream A Garden” zyskał na niejednoznaczności.

To świetnie dopełnia muzykę jaka znalazła się na albumie. Sam tytuł sugeruje oniryzm, więc nie dziwi fakt, że już nie usłyszymy tak bezwzględnie high definition brzmienia jak na „Classical Curves”. Jam City zrezygnował też z innej cechy swoich produkcji - szybkiego tempa. Zwolnił, dodał wokalizy, które schował pod miksem, a do tego sample rozmył dużą ilością pogłosu. Bardziej słyszalna jest gitara, nawet znalazło się miejsce na jedną solówkę, a takie „Damage” to właściwie ambient. W tym wszystkim jednak wciąż słyszalny jest bas, który przebija się tam, gdzie by się go nie spodziewano, w końcu to jednak album wydany w kolebce muzyki basowej - Night Slugs. Na tym wydawnictwie nie ma oczywistych rozwiązań, choć są piosenki wyróżniające się przebojowością. Przede wszystkim wypuszczone przed albumem „Unhappy” i „Crisis”, ale też opublikowane niedawno „Today” i nieznane wcześniej „A Walk Down Chapel”. Te żywe, melodyjne, a jednak wypełnione melancholią (nawet pewnego rodzaju złością) fragmenty zazębiają się z tymi bardziej rozmytymi.

Warto też zaznaczyć, że „Dream A Garden” to projekt bardzo przemyślany nie tylko w warstwie muzycznej. Środki, które Jam City używa jako producent dopełnia otoczka - w teledyskach przewijają się slogany typu „love is resistance” zapisane białą czcionką na czerwonym tle, niczym w reklamie przeceny produktu (dzięki Adam S. za ten link). Tym samym z jednej strony muzyk głosi hasła niczym z czasów „lata miłości”, ale też wkłada je w pewien nawias wykorzystując do tego narzędzia rodem z podręczników marketingu. Stąd wydaje mi się, że ten album jest trochę o trudności bycia idealistą w dzisiejszych czasach, kiedy ciągle jest się w czymś uwikłanym - ironię, machinę rynku muzycznego bądź cokolwiek innego. To wrażenie pogłębia fakt, że Latham namawia do „śnienia o ogrodzie”, w domyśle „o lepszym świecie”, pewnej utopii. Ale też śpiewa, że „we could be happy”, co sugeruje, że szczęśliwi według niego nie jesteśmy (czy też nie są, w zależności od interpretacji). Rozżalenie, chęć zmiany, a jednocześnie pewnego rodzaju zawstydzenie, że jeszcze ma się odwagę marzyć o czymś lepszym - to uczucia, które wypełniają to wydawnictwo.

Zaryzykuję stwierdzeniem, że „Dream A Garden” to dla mnie o wiele ciekawszy zwrot w karierze niż ten, którego dokonał James Blake. Sytuacja jest podobna - basowy producent zdecydował się wykorzystać swoje doświadczenie do tworzenia piosenek z elektronicznymi podkładami. Jednak Jack Latham zdaje się podejmować mniej oczywiste wybory artystyczne - pewnie też dlatego, że jest gorszym wokalistą, ale też efekt nie dość, że jest przejmujący, to wykracza daleko poza ramy emocjonalnych piosenek z nowoczesną produkcją.

Andżelika Kaczorowska (30 marca 2015)

Oceny

Katarzyna Walas: 7/10
Michał Pudło: 7/10
Michał Weicher: 7/10
Paweł Sajewicz: 7/10
Wojciech Michalski: 7/10
Średnia z 5 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Richey James
[2 kwietnia 2015]
Bardzo dobra recenzja!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także