Ocena: 7

Natalie Prass

Natalie Prass

Okładka Natalie Prass - Natalie Prass

[Spacebomb; 26 stycznia 2015]

Słuchając tej płyty można odnieść wrażenie, że Natalie Prass nie robiła w życiu niczego poza zrywaniem z chłopakami. Opowiadanie o osobistych post-romantycznych traumach wychodzi jej zresztą zdecydowanie lepiej niż (uwaga: kontrowersyjne porównanie) Björk na tegorocznym albumie. Może dlatego, że Prass – w odróżnieniu od Islandki – w najmniejszym nawet stopniu nie sili się na nowoczesność i stylistyczną oryginalność. Ale przecież nie tylko dlatego. W końcu jak dużo lepszy jest ten materiał również od przezroczystych piosenek z „Begin Again”, filmu o wrażliwych indie singer-songwriterach z Keirą Knightley w roli głównej. Piosenek podobnych tak tematycznie, jak i – w gruncie rzeczy – gatunkowo, a mimo to *Boże, jak złe było to*.

Podstawową różnicą jest tu oczywiście kompozytorska klasa Prass, która przez ostatnie kilka lat – coraz to bogatsza w związkowe doświadczenia, o których może opowiadać publiczności – dopieszczała gdzieś na boku swoje piosenki, terminując jednocześnie w zespole Jenny Lewis i projektując ubranka dla psów. Gołe szkice tych kawałków (za których skromnymi wersjami można pogrzebać na YouTube) też zyskały właściwe ubranka, a to za sprawą Matthew E. White’a i nadwornej orkiestry jego niezależnego labelu, Spacebomb. Nagle zbolałe, acz wytworne bajki Natalki rozbłysnęły feerią barw odmalowywanych przez armię dętych blaszanych, fikuśne fleciki, smyczkowe pasaże, kościste brzęki pianina i harfy oraz prosty rythm’n’bluesowy groove perkusji.

Te dwa plany jakimś cudem znakomicie zgrywają się ze sobą nawzajem, jednak producenci nie odmówili sobie podkreślenia ich genetycznej kontrastowości. Całość więc, mimo niezwykłego bogactwa aranżacji, ciągle sprawia kameralne wrażenie, zaś wszystkie wskazane wyżej instrumenty stanowią wyraźne tło dla kruchego i filigranowego głosiku Natalie, w miksie ustawionego jakby o kilka długości ponad resztą ścieżek. Rezultat jest udany, bo tylko potęguje to wrażenie intymności. Prass zdaje się wyśpiewywać słuchaczowi swoje przepełnione melancholią linijki niejako prosto do ucha. Odgłos jej krótkiego, pośpiesznego wdechu na tuż przed startem tych rozrachunków otwiera zresztą cały album.

Wnioskując po tonie głosu Natalie, wydawałoby się, że to taka zahukana szara mysz, wzorem Sally Shapiro rejestrująca wokale schowana gdzieś w kącie studia (jak mogą sugerować fragmenty teledysku do „Bird of Prey”), w czasie gdy jej sprawni koledzy szykują dla tych melodycznych szkielecików odpowiednie multiinstrumentalne umięśnienie. Ale nie: po lekturze rozsianych gdzieniegdzie wypowiedzi i występów stanowczo należy tę wizję skorygować. Natalie Prass to pewna siebie artystka, która wie czego chce i ze spokojem ku temu dąży. Dość pomyśleć, że jej album został nagrany już w 2012, ale postanowiono opóźnić datę wydania, by można było go wypuścić z większą promocyjną pompą – po zarobieniu odpowiednich na to środków przez solowy debiut szefa wytwórni w roku 2013. Wszak wykalkulowana strategia marketingowa brodatych szuszfoli z Virginii równa się sukces.

Natalie ze swoimi piosenkami z pogranicza amerykańskiego folku i organicznego seventiesowego r’n’b sprawnie porusza się po śladach Carole King, Cata Stevensa czy nawet Ala Greena, albo – z rzeczy bliższych teraźniejszości – Feist z czasów, zanim ta stała się na chwilę czołową mainstreamową artystką niemainstreamową (model kariery idealnie odtworzony przez St. Vincent). To, że piosenkarka obdarzona jest twarzą praktycznie zdartą z Karen Carpenter również nie wydaje się tu dziełem przypadku (choć raczej nim jest), zważywszy na pewne pokrewieństwa stylistyczne z kalifornijskim rodzeństwem. Cukierkowy, disnejowski closer rodem z Krainy Oz czy „Dźwięków muzyki” (nawet enumeracja zjawisk i przedmiotów nasuwa skojarzenie „It Is You” z „My Favourite Things”) to swoista iskierka nadziei na lepsze jutro w tej wyjątkowo zręcznej kolekcji niezręcznych wyznań kierowanych do chłopaków, w rodzaju uparcie (i kapitalnie zresztą) powtarzanego our love is a long goodbye.

Jędrzej Szymanowski (20 marca 2015)

Oceny

Kasia Wolanin: 8/10
Jędrzej Szymanowski: 7/10
Michał Pudło: 6/10
Wojciech Michalski: 6/10
Średnia z 4 ocen: 6,75/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także