Ocena: 6

Afro Kolektyw

46 minut Sodomy

Okładka Afro Kolektyw - 46 minut Sodomy

[Universal; 21 października 2014]

— Osiecka to to nie jest.

— Nie no, trochę jest! Trochę jest.

Tak na antenie TVP dyskutowano po premierze „Piosenek po polsku”. Czy „46 minut Sodomy” coś w tej kwestii zmieniło? Afrojax zdaje się coraz więcej pić, więc przynajmniej pod tym względem do Agnieszki mu coraz bliżej. Temat literackiej warstwy tej płyty to materiał na osobną rozkminę, dlatego postanowiliśmy w tym miejscu przywołać archaiczny podział na inventio i elocutio, parole i langue, signifié i signifiant, plan treści i plan wyrażania czy wreszcie – nazywając rzecz możliwie szkolnie – treść i formę. Nasze komentarze do tekstów możecie poczytać na Geniusie, a teraz słówko o samych dźwiękach „Sodomy”.

Ledwo w ramach Cudownych lat porównałem poprzedni album Afro Kolektywu do „Takich samych” Lady Pank, na rynku ukazała się kolejna propozycja tych pierwszych. Cały czas tkwiąc w swojej paraleli, „Pijanego mistrza” bez głębszego zastanowienia skojarzyłem automatycznie z późniejszym dokonaniem Borysewicza i spółki, koncertówką „Mała wojna – akustycznie”. Jakkolwiek więcej w tym ujęciu spojrzenia żartem niż serio, pewne cechy wspólne wcale nie tak trudno tu wskazać. Postawienie na brzmienia unplugged – jest; uchwycenie żywiołu wspólnego grania live – jest; w końcu charakterystyczne już emocjonalne nabuzowanie Michała Hoffmanna w roli wokalisty, ekspresyjnie nie tak przecież dalekie od modelowej żarliwości Panasewicza – wszystko się zgadza. A, no i jeszcze przyświecająca tej płycie słabość do butelki – jesteśmy w domu?

Oczywiście nie. Zbieżności – choć intrygujące – nie kryją przecież różnic. Mimo wykorzystania podobnych środków, na albumie Lady trudno wszak odnaleźć ślady naczelnych tradycji, do jakich aktualnie odwołuje się Afro, tj. knajpianej ballady (oj…), piosenki poetyckiej (coraz gorzej) czy poezji śpiewanej z Krainy Łagodności (ratuj się kto może). W odróżnieniu od zespołu zostańmy jednak na swoich miejscach. Rzecz w tym, że te tropy – niekonieczne atrakcyjne z punktu widzenia statystycznego niezal-słuchacza – zostały tu, siłą rzeczy, skonfrontowane z prawdopodobnie jedynym niezmiennym w całej historii Kolektywu podejściem – podszytej akademizmem zabawy w nieoczywiste układanie nutek, jakże przecież dalekiej od Ladypankowej rockerki.

Czy rezultatem są rzeczywiście spektakularne kompozycje? I tak, i nie. Jak dla mnie – odbiorcy spragnionego hooków – główny problem leży w nadmiernym uzależnieniu melodii od słów. Niestety, to, co leżu tu u podstaw względnego komfortu Afrojaxa (uwolnienie od dyktatu wersyfikacji, możliwość wylania z siebie wszystkiego bez konieczności liczenia sylab i akcentów), poskutkowało sporym rozwarstwieniem dwóch wspomnianych wyżej planów tych utworów. Powstałe tomiska tekstów (jak bardzo nie byłyby interesujące) nie do końca harmonizują tu z aranżacjami – wysmakowanymi, choć (co znowu stanowi ciekawą dychotomię) zarejestrowanymi niedbale, na setkę.

Dopasowywanie linii melodycznej do stworzonej już liryki potrafi być problematyczne i mało kiedy rodzi dobry, zapamiętywalny motyw. Nośności sprzyja akcent w wygłosie wersu, stąd linijki większości naszych ulubionych piosenek pointowane są jednosylabowcami. Korzystając z odwrotnego modelu, jeszcze niedawno Hoffmann gimnastykował się więc, dopisując tekst do melodyjek z utworu Manhattanu, ułożonych zgodnie ze wzorcem zachodnim (powszechnym, jakże zatem dla nas wszystkich – w tym dla ich kompozytorów – naturalnym).

Nietrudno dostrzec, że w przypadku „46 minut Sodomy” kolejność działań była odmienna. Wolny, nieposkromiony Afro pozwala sobie na dowolne szarżowanie we wszystkie strony. Intonuje na tle muzykujących kolegów swoje nad wyraz złożone, wyszukane frazy i jakby naprędce wygina je w intuicyjne melodie. W pewien sposób zbliża go to do jego rapowych korzeni, co jawi się jako tym bardziej paradoksalne, gdy wziąć pod uwagę absolutne już od nich odejście grupy pod względem brzmieniowym. W tym żywiole zresztą Michał czuje się chyba najlepiej – to na tę chwilę idealny kompromis między nawijaniem poetyckich szesnastek a śpiewomową Młynarskiego czy gęstymi narracjami bardów Solidarności.

Ciekawe, że podobnie jak w przypadku jego twórczości hip-hopowej, te zawzięcie perorowane frazy, mimo niewielkiej wartości melodycznej, układają się jednak w swego rodzaju wytęsknione hooki – pod postacią wartych przytaczania, błyskotliwych cytatów (choć często wcale niepozbawionych drażniącej pompy). W połączeniu z tak radykalną zmianą ogólnej stylistyki daje to efekt ciągle fascynujący, nawet jeśli z tyłu głowy nie możemy pozbyć się przeświadczenia, że przecież tych smutnych kolesi stać na JESZCZE więcej.

Jędrzej Szymanowski (24 grudnia 2014)

Oceny

Paweł Sajewicz: 7/10
Bartosz Iwanski: 6/10
Jędrzej Szymanowski: 6/10
Piotr Szwed: 6/10
Dariusz Hanusiak: 5/10
Marcin Małecki: 5/10
Średnia z 6 ocen: 5,83/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także