Ocena: 7

Iceage

Plowing Into The Field Of Love

Okładka Iceage - Plowing Into The Field Of Love

[Matador Records; 6 października 2014]

Wolta „Plowing Into the Field of Love” sprawiła, że z odmętów ubiegłej dekady przypomina mi się pierwszy kontakt z piosenkami Black Rebel Motorcycle Club. Wspominając ich debiutu rzadko myślę o samych piosenkach. Zresztą – doskonałych. Wracają do mnie raczej czarno-białe okładki i kontrastowe promo-zdjęcia, skórzane kurtki i przetłuszczone włosy członków zespołu. Słowo „garaż” stłumiło wszystkie te genialne single i wrzuciło je do wora w mojej głowie, a ten został wkrótce zamknięty i opieczętowany – do otwarcia w razie potrzeby. To tak, jakbym nie musiał przypominać sobie samej muzyki, bo i tak nie można bez przerwy myśleć o wszystkim. Muzyka „garażowa” pierwszej połowy ubiegłego wieku to teraz kilka motywów, do których z lenistwa nie chce się wracać.

Wszyscyśmy się podzielili, kiedy BRMC wydało swoją „trójkę”. Jedni upatrywali w „Howl” zagrania naśladującego (parodiującego?) Led Zeppelin – i to miało być ok. Inni zwracali uwagę na sztuczną naturę takiego zwrotu w dyskografii. O ile piosenki w duchu folk/country mogą stanowić naturalne rozwinięcie wcześniejszej konwencji, to w przypadku BRMC z jakiegoś powodu to było za dużo, żeby uznać ten rozwój za „prawdziwy”. Było w tym zwrocie coś między „szczerym” znudzeniem zespołu dotychczasową graną przez nich muzyką, a „nieszczerą” kalkulacją, by ciągle robić „coś nowego” – i mówię tu tylko o tym, jak my to odbieraliśmy.

No i w końcu Iceage. Zwrot duńskiego zespołu punkowego w kierunku barowej rozpierduchy w stylu Nicka Cave'a i wszystkich jego ziomków przybocznych, to jest coś, co w naszych oczach zdecydowanie wygląda na kalkulację. Ale czy czasy nie zmieniły się na tyle, żeby pomyśleć, że te młode chłopaki, po prostu czerpią ze wszystkiego, co przyniosły im dobrodziejstwa Rate Your Music? Oni nie uczestniczyli już w tej jałowej dyskusji o „szczerości” i oni mają serdecznie gdzieś, że w ich kraju nie ma kowbojów w stylu McCarthy'ego czy Steinbecka. Pamiętacie przecież to dziwne uczucie i te śmieszne czasy, kiedy Skandynawowie zamienili się na kilka lat w Chińczyków niezalu. Podrobili wszystko – od balearyzmu Air France („jakie kurwa France?”) aż po wierne kopie The Cure (The Mary Onettes). A przecież ile gatunków było po drodze. Iceage może wyglądać na ciąg dalszy tej epopei, gdzie na tapetę wzięto po prostu coś wcześniej nie podrabianego. Graliśmy punk? No chyba nie myśleliście, że na serio! Elias miał taki głos, że co innego mieliśmy grać? Iceage nie widzi niczego złego w braku zachowania jedności miejsca ze stylem. Znaleźli gatunek jeszcze nie eksplorowany i odnaleźli się w nim w sposób brawurowy.

Pomijając „The Lord's Favorite”, które wygląda raczej na puszczenie oka (gramy jak Bad Seeds kowerujące The Libertines? Chyba nie myślicie, że na serio!), to mamy tu absolutnie spójny zestaw misternie utkanego syfu. Nawiązań jest tu znacznie więcej. „Abundant Living” to Jay Munly albo inne O'Death. „Simony” zaczyna się jak któraś z piosenek wczesnej PJ Harvey, żeby zakończyć się absolutnie wzruszającym rozwiązaniem przewidującym rozmach finały płyty. Ostatnie trzy piosenki w całej swojej kompletności i gamie przekazanych uczuć na luzie wspinają się na poziom „Source Tags & Codes”. Rzucanie krzesłami z wściekłości zamieniło się tu raczej w pijacki liryzm, przesiąknięty poczuciem własnej zajebistości. Jak to w małomiasteczkowych knajpach – również w Polsce – boazeria na ścianach, jakiś chwost se rośnie, choć nie wiadomo dlaczego, juka, paprotka. Młodsi i starsi kolesie czują się wybrańcami boga, a brudne żonobijki to ich zbroja i amulet. Historie, historie, syf, można palić bo i chuj to kogo obchodzi. Zamieszanie nie do zniesienia na trzeźwo, bo każdy sobie, a i agresja się czai podskórna, bo zawsze ktoś może się okazać wykluczony. Ale wychyliwszy co trzeba, całość zaczyna tętnić jednym rytmem i nagle nie sposób tego nie pokochać. Tak nam to chce Iceage sprzedać i ja to kupuję. Przy całej świadomości, że kupuję tę knajpę od Chińczyków.

Artur Kiela (1 grudnia 2014)

Oceny

Michał Weicher: 7/10
Wojciech Michalski: 7/10
Michał Pudło: 6/10
Kasia Wolanin: 5/10
Średnia z 4 ocen: 6,25/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Nauczyciel
[19 lutego 2015]
"nie" z przymiotnikiem piszemy oddzielnie !
Gość: Zwykły człowieg
[3 grudnia 2014]
Na recenzję najnowszego Iceage zapraszam tutaj:

http://jestbezpiecznie.tumblr.com/post/102810375713/iceage-plowing-into-the-field-of-love
Gość: nadzieja
[2 grudnia 2014]
Po lekturze powyższej recenzji odnoszę niepokojące wrażenie, że została ona napisana przez rozkojarzonego, niefortunnie operującego językiem polskim gimnazjaliste.

Mówiąc krótko, ale też nieładnie publicystyka na temat muzyki w Polsce raczkuje. Podzielam opinię, jakoby słowa jedynie spłaszczały obraz tej najwyższej ze sztuk, dlatego też uważam, że jeżeli ktokolwiek podejmuję się niewdzięcznej czynności analizowania muzyki, powinien to robić do własnej szuflady, a dopiero gdy stanie się to dla niego twórczą rutyną, niechaj wtedy osądzi czy jego praca gotowa jest na ekspozycję.

Swoją wypowiedź zakończę postulatem oraz pytaniem.
Postulat: może obok wykonawcy i nazwy albumu wystarczy jedynie ocena...
Pytanie do autora powyższego tekstu: Jaki jest cel tego tekstu?
Gość: koko
[2 grudnia 2014]
:D
Gość: Marr
[1 grudnia 2014]
Jezu, tego się nie da czytać na trzeźwo.

Ale chociaż płyta bardzo dobra
kuba a
[1 grudnia 2014]
"Chińczycy niezalu" - autentyczny LOL.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także