Ocena: 7

FaltyDL

In The Wild

Okładka FaltyDL - In The Wild

[Ninja Tune; 12 sierpnia 2014]

Do trzech razy sztuka – głosi stare polskie przysłowie i zdaje się, że jego popularność może przenikać daleko poza granice naszego kraju, a nawet kontynentu. Weźmy za przykład właśnie Andrew Lustmana. Ten urzędujący w Nowym Jorku (konkretnie w Brooklynie) amerykański producent i didżej dokładnie trzykrotnie („Love Is A Liability”, „You Stand Uncertain” i „Hardcourage”) próbował przebić się przez wyżyny hajpu windowanego wśród głośnych reprezentantów okołotanecznej elektroniki, aż w końcu dał sobie spokój i podryfował w innym kierunku. Dowodem tego jest „In The Wild” – czwarte LP wydane pod jego ksywką FaltyDL.

Tak przynajmniej rzeczona sytuacja prezentuje się w perspektywie słuchacza obserwującego recepcję muzyki elektronicznej. Trzy albumy nowojorczyka, z czego dwa ostatnie dosyć przystępne (często zwiewne), predestynowały tę muzykę do roli klubowej funkcjonalności, a na pewno rokowały na większego fejma. Takie nadzieje nigdy się nie ziściły – artysta wielbiony był głównie przez „kumatych” i „prawilnych” piewców elektroniki. Dlaczego nie stało się inaczej? Być może zabrakło jakiegoś większego wyróżnika tej muzyki. Albo jednego konkretnego przeboju, bangera, który stałby się języczkiem u wagi. Tak czy inaczej, FaltyDL – kojarzony z przyjemnym UK garage’em inkrustowanym często gościnnymi wokalami, wydał właśnie album dla Ninja Tune, na którym może i nie rezygnuje całkowicie z tanecznego potencjału, jednak wycofuje swoją twórczość w opary ambientowości. Mogłoby to wyglądać jak poddanie walki o klubowego słuchacza. Prawda jest jednak nieco inna.

Żeby nie zawężać pola widzenia, warto również uwzględnić intencje samego artysty. Oczywiście nieznane są nam myśli Lustmana, ale sugerując się wywiadami, możemy stwierdzić, że w zakres jego zamiarów nie wchodził nigdy podbój parkietów – celem było raczej tworzenie spójnych albumów. A tego nie można mu przecież odmówić. Jak stwierdził niegdyś w rozmowie z Martinem Clarkiem: I can understand where the clubs are at in LDN and NYC by going, but when I make tracks I forget a lot of direction, co odnosiło się do przeznaczenia jego muzyki. Zatem „In The Wild” nie jest być może rezygnacją z parkietu, tylko kolejnym krokiem w muzycznej ewolucji Amerykanina.

Cóż zatem znajduje się na tym LP, że traktuję je niemal jak eksperyment? Wystarczy odpalić utwór „Untitled 12”, znajdujący się w połowie albumu. To rezygnacja z rytmu na rzecz sączących się plam dźwięków. Słyszymy też syntezatory w stylu Juno. Poza tym w kilku innych kawałkach perkusjonalia zostają zastąpione skrawkami zapętlonych wokali albo przefiltrowanych dźwięków. Więcej na tym albumie wpływów Actressa i Lopatina, przejawiających się w lekkiej zadziorności i nagłości zmian dramaturgii (vide: „Do Me”), niż przebłysków smukłej garażowej potańcówki znanej z wcześniejszych płyt. Choć takie momenty w ramach kontrapunktu też się tu gdzieniegdzie przewijają, choćby w singlowym „Danger” albo „Heart & Soul”. Jednak tak jak wspominałem, stanowią one mniejszość. Poza tym znajdziemy tu odniesienia do trybalności z rozedrganym basem (w końcu tytuł płyty zobowiązuje) oraz jazzowy vibe. Jednym słowem – duży eklektyzm. To co dość charakterystyczne, skądinąd, będące wadą tej płyty, to fakt, że tracki z „In The Wild” w większości ciężko zapadają w pamięć. Niektóre sprawiają wrażenie migoczących w tle, tak jakby hamowane próbowały wydostać się na pierwszy plan (co oczywiście nie następuje). Mimo wszystko, nie można lekceważyć tych dźwięków. Dokładne zgłębienie tej płyty ujawnia ukrytą nastrojowość albumu. Poza tym wrażenie robi niebanalny dobór sampli i dość nieoczekiwane rozwiązania w zakresie konstrukcji utworów.

Przyznam, że mam nie lada problem z tą płytą. Boję się, że pomimo uznania wobec wrażliwości producenckiej oraz pomysłów, nie wrócę już do niej po tej recenzji. A byłoby żal, bo to porządna siódemka.

Rafał Krause (22 sierpnia 2014)

Oceny

Michał Pudło: 7/10
Kasia Wolanin: 6/10
Średnia z 2 ocen: 6,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: takisam
[22 sierpnia 2014]
Szkoda, że nie można edytować postów...
Gość: takisam
[22 sierpnia 2014]
Faktycznie wpływ Actress wydaje się tu spory (szczególnie z okresu R.I.P, ale niektóre dźwiękowe plamy, to jak dla mnie nasłonecznione partie ostatniego 'Virgins' Tima Heckera (porównamy klamrowy motyw z "Do Me" z np. Heckerowym "Radiance".

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także