Ocena: 7

Iman Omari

Samadhi [EP]

Okładka Iman Omari - Samadhi [EP]

[Iman Omari Music; 17 czerwca 2014]

Nie będę ukrywać, jestem teraz trochę psem na proste piosenki o trudnej miłości, a w szczególności tej nieodwzajemnionej. Ale to nie jest jedyny powód, dla którego będę się produkować o EP-ce Imana Omari. Prawda jest taka, że wszyscy mogliśmy jarać się muzyką Amerykanina już znacznie wcześniej, gdybyśmy tylko większą uwagę przykładali do researchu na temat tego, kto odpowiadał w rzeczywistości za kawałki, które nam się podobały. Podobały się, bo Iman Omari od 2011 systematycznie przewijał się u znanych i lubianych, czy to na featuringach, czy jako producent. Sama nie będę twierdzić, że śledzę jego karierę od początku – zwróciłam na niego uwagę dopiero po tym, jak zupełnie przypadkiem kolega trafił na jego kwietniową EP-kę – „High Loops”. Otwierające ją „Addicted”, od pierwszej minuty całkowicie mnie kupiło. Głównie dlatego, że spokojnie można by je podać jako idealne zobrazowanie 100% urokliwości w muzyce.

Iman Omari jest przede wszystkim producentem. Bardzo łatwo rozpoznać go po charakterystycznym brzmieniu, które stara się przemycić we wszystkich utworach, których się dotknie. Na początku, odnosi się wrażenie, że Omari robi muzykę w naprawdę ubogim studio, a do tego ma spore problemy z masteringiem – poszczególne partie instrumentalne uwydatnia w zupełnie niespodziewanych miejscach, przytłumiając te, których standardowo byśmy oczekiwali. Część dźwięków jest rozmyta, zmieszana z szumem, wokale są często rozproszone i niewyraźne. Po przesłuchaniu kilku jego wydawnictw widzimy jednak z jakim uporem i konsekwencją utrzymuje w swoich kawałkach ten rodzaj brzmienia, w związku z czym nie może to być tylko wpadka niewprawnego, początkującego producenta. Do dziwnego stylu Amerykanina trzeba się przyzwyczaić, żeby zacząć cieszyć się wspaniałymi rzeczami, które dzieją się w jego trackach, ukrytymi pod pokrywą z szumów i pogłosów. Zresztą fakt, że Omari nie jest amatorem, potwierdza lista jego współpracowników. Pamiętacie „Chapter Ten” z „Section.80” Kendricka Lamara? To była właśnie sprawka Imana. Zrobił też kilka kawałków dla Maca Millera (np. „Fight The Feeling”), czy nagrał duet z Tirone & Ayomari. A to tylko początek listy.

Wracając do wyżej wspomnianego „Addicted” – niestety nie jest to kompozycja Imana, tylko cover singla „Addiction” Ryana Leslie z Cassie na featuringu. Nie da się nie zauważyć, że już oryginał daje nam doskonałe hooki, ubrane jednak w bardzo obciachowe ciuchy. Zapadające w pamięć melodie u Leslie całkowicie się marnują wśród naprawdę fatalnego brzmienia. O ile na początku byłam trochę rozczarowana, że to nie Omari jest autorem kawałka, o tyle nie można mu odmówić, że uratował potencjał, który w nim drzemał, zamieniając utwór z obleśnej (pomimo fajowej Cassie) balladki w rozczulający drobiazg.

Na mixtape’ach Omari znajdziemy sporo tego typu coverów czy remixów, często bardzo znanych utworów. Klasę producenta potwierdza to, że nie ogranicza się on do prostego odwzorowania oryginału, żeby zwiększyć sobie ilość wyświetleń na Youtube, ale zawsze dodaje do nich coś od siebie i uwydatnia te elementy, które mógłby uznać za „swoje”. Polecam sprawdzić m.in. „Hot Boys” i „Freek-a-leak”.

Jedyny zarzut, jaki na razie mam do Imana, to ten, że zamiast chować niektóre rzeczy do szuflady, z uporem maniaka stara się wypuszczać EP-kę czy mixtape co dwa, trzy miesiące. Przy takiej częstotliwości ciężko zagwarantować, żeby wszystkie te wydawnictwa wypełnione były od początku do końca wartościowymi utworami. Przesłuchanie wszystkich od deski do deski jest niestety lekko rozczarowującym i nużącym doświadczeniem – podjęłam to wyzwanie, więc wiem co mówię.

Samo „Samadhi” to zaledwie siedemnastominutowa EP-ka, utrzymana w medytacyjnym nastroju. Jest na tyle krótka i angażująca, że w momencie gdy ostatni utwór dobiega końca ma się wrażenie, że to raczej Spotify się popsuło, albo Internetu znowu nie ma. Omari sprawnie manewruje tu pomiędzy jazzowymi, soulowymi i popowymi inspiracjami sprawiając, że wszystkie kawałki na „Samadhi” tworzą bardzo spójną całość – może bez singlowych hitów, ale za to z dużą dawką rozczulającej marzycielskiej słodyczy.

Katarzyna Walas (6 lipca 2014)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: takisam
[10 lipca 2014]
Nie tyle recenzja, co ustosunkowanie się do dotychczasowej twórczości: wielkie dzięki, nie znałem / nie wiedziałem, a warto bo miło gra! :)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także