
M.I.A.
Matangi

[Interscope; 5 listopada 2013]
Open’erowy koncert Mai z 2011 roku wyraźnie zmniejszył mój sentyment do „Piracy Funds Terrorism”, „Arular” i „Kala”, a ponadto sprawił, że niemal straciłem zainteresowanie jej dalszymi poczynaniami. Tym milszą niespodzianką okazały się szybkie przeprosiny w postaci „Bad Girls” - hipnotycznego etno-bangera okraszonego wybornym teledyskiem, w którym M.I.A wsadza panie w burkach za kierownicę, udowadniając, że kilka lat wydawniczej posuchy w żaden sposób nie osłabiło jej kronikarsko-prowokacyjnego sznytu. Wbrew dość powszechnej opinii, że wideo skupia się na piętnowaniu obowiązującej w Arabii Saudyjskiej fatwy, zakazującej kobietom prowadzenia samochodów, z rozmów z Lankijką wynika, że równie mocno zależało jej na zanegowaniu nagminnego stereotypu ukazującego muzułmanki jako cierpiące i uprzedmiotowione. Wreszcie, zafascynowana uskutecznianymi przez Arabów jazdą na dwóch kołach i skatingiem, starała się pokazać ich z nieczęsto spotykanej w zachodnich mediach, pozytywnej, radosnej wręcz perspektywy.
Na pełnoprawny album trzeba było poczekać dwadzieścia dwa miesiące, ale, co mówię z wyraźną ulgą, efekt końcowy jest naprawdę satysfakcjonujący. „Matangi” wydaje się bowiem najbardziej żywiołową, eklektyczną i agresywną z dotychczasowych płyt M.I.A. W wywiadach Arulpragasam podkreśla zresztą wyraźnie, że poprzednie krążki („Arular”, „Kala”, „Maya”) są dla niej swoistą trylogią, zamkniętym etapem, do którego - choć wspaniały, nie zamierza już wracać. „Matangi”, przynajmniej z założenia, stanowi więc nowy początek, potwierdzony dość śmiałą deklaracją, że nawet gdyby miał to być ostatni longplay artystki w karierze, i tak czułaby spełnienie. Trudno się dziwić, bo brzmieniowe nowinki inteligentnie współgrają tu ze skondensowanymi cechami starszego materiału.
O ile wokal w melodyjnym „Karmageddon” kojarzy się, idąc po bandzie, z Laną Del Rey wrzuconą w kompletnie egzotyczne środowisko, o tyle ukryte pod indeksem drugim „Matangi” to już ostra plemienna sieczka w stylu dawnego „Galang”, z wyeksponowanym na pierwszy plan (wreszcie!) rytmem i zaśpiewami przeplatanymi piskiem à la Meredith Monk. Na pełniącej centralną rolę rytmice bazują też „aTENTion”, „Warriors” czy zdrowo popieprzone „Bring The Noize”, w którym M.I.A. ma okazję przypomnieć o swoim talencie do szybkiego wypluwania słów. Nie brakuje również dialogu z niedawnymi zachodnimi trendami; choćby z trapem, jak w „Double Bubble Trouble”, czy w wyśmiewającej kojarzony z Drakiem slogan „You Only Live Once”, wschodniej alternatywie w postaci „You Always Live Again”. Momentami można wręcz odnieść wrażenie, że zanurzona w popkulturze Lankijka odśrodkowo sabotuje szeroko rozumiany mainstream, czego kolejnym po Y.A.L.A. świetnym przykładem jest „Come Walk With Me”, gdzie popowe przesłodzenie zderza się ze ścianą zupełnie z nim niekompatybilnych bębnów i clapów. Barwnych niuansów (choćby współpraca z The Weeknd czy udział Juliana Assange w „aTENTion”) można tu znaleźć jeszcze mnóstwo, przez co wpadki w rodzaju niebezpiecznego podobieństwa „Lights” do „L.E.S. Artistes” Santigold schodzą na dalszy plan.
W tym dziwacznym kulturowym tyglu łatwo się pogubić, ale na szczęście większość wątków orbituje wokół potraktowanej niczym motyw główny, tytułowej hinduskiej bogini, której kompetencje obejmują m.in. patronat nad słowem, muzyką i tańcem – wedle owych wierzeń przez nią właśnie wynalezionych. Jak plastycznie obrazuje Maya: „She was a gangster, she was from the hood, but she was a goddess and hangs out in the jungle. She was really interesting because she lived in the slums; she lived with the untouchables and represented them”. Jednocześnie artystka przyznaje, że w kontrze do zachodniego dualizmu wulgarności i cnotliwości chciała przemycić niekonwencjonalne spojrzenie na kobietę: „Matangi is about women. The ten goddesses in Hinduism, at least five of them are depicted sitting on a dude or having sex. Matangi is more like reproduction, feminine power and celebrating life”. Nie trzeba też specjalnych detektywistycznych predyspozycji, by dostrzec element autobiograficzny – prawdziwe imię panny Arulpragasam to przecież… właśnie Mathangi. W związku z tym rzekome zastosowanie matangi mudra, potraktowanego przez niemal wszystkich widzów Super Bowl jak wiadomy wulgarny gest, choć z uwagi na okoliczności wygląda na wyrachowaną prowokację, wydaje się całkiem intrygującym materiałem do interpretacji w kontekście międzykulturowych nieporozumień i dwuznaczności. Nie sposób też nie wspomnieć o przepysznym autorskim podsumowaniu NFL: „Of course the NFL is not believing that, because the NFL does not believe in any other culture outside of the NFL”.
Mai znów udało się wcielić w rolę popkulturowego ambasadora różnorodności, co z pewnością zasługuje na aprobatę. Jak mówi reżyserujący „Bad Girls” Romain Gavras: „She invests herself in projects that no one believes in. Creatively, no other contemporary pop artists are as interesting as she is”. I rzeczywiście, w kategorii globalnie generowanego kolorytu M.I.A. nie ma sobie równych.
Komentarze
[4 stycznia 2014]
[8 grudnia 2013]
[8 grudnia 2013]
[8 grudnia 2013]