Cut Copy
Free Your Mind
[Modular; 4 listopada 2013]
Po nowej płycie Cut Copy nie spodziewałem się właściwie niczego. Z perspektywy blisko trzech lat „Zonoscope” było albumem niespełnionym i wydawało się, że tłuste lata, których ukoronowaniem okazało się seminalne „In Ghost Colours”, Whitford i spółka mają definitywnie za sobą. Przy pierwszych dźwiękach „Free Your Mind” przypomniałem sobie jednak o euforycznym, porywającym koncercie, jaki Cut Copy zagrali tamtego lata na Open’erze. Bo wbrew temu, co twierdzi jeden z tytułów na nowej płycie, żadni z nich odkrywcy, za to kręcić gałkami potrafią fantastycznie. Australijczycy to dzisiaj artyści nieco sprani, ale również sprawni, skuteczni jak diabli i mimo wszystko wciąż po tej stronie rzeki – władcy uniwersalnego, nieprzejednanego cztery-na-cztery, którzy zamiast wikłać się w niezbyt udane eksperymenty z trzeciej płyty, postawili na sprawdzone rozwiązania z „In Ghost Colours”. Najnowszy album wypełnia niemal w całości recykling pomysłów z 2008 i zarazem 1990 roku – roztańczona i stylowa fuzja ówczesnych brzmień New Order, Happy Mondays, Pet Shop Boys czy Saint Etienne, której nie poskąpiono chwytliwych melodii, dobrego flow i olśniewającej produkcji. „Free Your Mind” to płyta bezceremonialnie retromaniacka, z nieco ociężałym motywem przewodnim, historycznie marginalna, ale cholera, jak tego się dobrze słucha! Oj, coś podejrzewam, że tłustszej i chętniej słuchanej szósteczki w tym roku nie wystawię.
Komentarze
[16 listopada 2013]
[14 listopada 2013]
[14 listopada 2013]
"Sprawdzone rozwiązania z In ghost Colours" to dla mnie nie do końca to samo co "kompletnie wtórna w stosunku do poprzednich albumów" - "wtórna" to określenie dla mnie pejoratywne, "sprawdzone rozwiązania" - nie.
[13 listopada 2013]
[13 listopada 2013]
[13 listopada 2013]
Nigdy nie ogarnę, kiedy dla was jest dobrze, jak coś jest retro i dużo pożycza z klasyki (pierwsza płyta 20/20 experience, w recenzji której zostało to uznane za wartość) a kiedy źle.