Dorgas
Dorgas
[Vice; 15 maja 2013]
Miałem napisać o tym wczoraj, ale piszę dziś. Termin oddania tej recenzji ciągle mi się bowiem przesuwał, ale – jak banalnie by to nie brzmiało – każdy kolejny dzień z Dorgas odkrywa przede mną nowe karty w temacie tej dziwnej bandy. Wczoraj na przykład dzień miałem dość aktywny, ale dało mi to okazję na dalszą – mówiąc szumnie, acz po ludzku szczerze – konfrontację tej muzyki z życiem. Dorgas wychodzą z tarczą z każdej sytuacji: w tramwaju i jakby przez sen, podczas nocnej jazdy rowerem i malowania sufitu farbą podkładową, głośno i – zaskakująco dobrze – cicho (tych płyt jest niewiele). Zawsze jest to w jakiś sposób frapujące. Bo ta grupa jest cichym (jednak) ewenementem nie tylko na scenie indie-brasiliany (czego dowiedzieliśmy się z redakcyjnego kącika naszego Bohdana Gadomskiego), ale i zjawiskiem wyjątkowym w szerokiej perspektywie.
Ara dziś śpi – jedną z wielu akcydentalnie polskich (zpolskich) fraz rozpoczyna się ten album i coś w tym jest, bo, wbrew stereotypom, tropików w Dorgasowej estetyce nie uświadczymy zbyt wiele. Ten duch zdaje się oczywiście obecny, ale widziałbym w tym raczej kwestię odbioru kulturowego. Dla naszego kręgu samo obce brzmienie portugalszczyzny ma prawo wypadać egzotycznie. Nietrudno zresztą zauważyć – również na przykładzie samych zainteresowanych – że ten język w pewien sposób konstytuuje bardzo specyficzny sposób konstruowania melodii, jakże inny od znanych nam najlepiej modeli angielskiego czy polskiego. Choć z pewnością katalizuje to jakoś wrażenie wspomnianej unikatowości grupy, mimo wszystko wolę traktować ten czynnik w kategoriach peryferyjnych. Tym bardziej, że Pawłem Sajewiczem nie jestem i w tropiki ciągle się wtłaczam. Wygodniej mi więc badać temat w oddaleniu od tradycji południowoamerykańskiej, co w związku z ich chłodnawym stosunkiem do tejże, jak i podkreślonym raz jeszcze stopniem oryginalności stylu formacji, wydaje się jak najbardziej usprawiedliwione.
Pomyślałem sobie, że Dorgas mają wszystko, co potrzebne by trafić w ME GUSTA. Przypomniał mi się przy okazji, snuty przez kumpla podczas poznańskiego koncertu Radiohead, zabawny i może nieco odrealniony scenariusz, w którym przypadkowy przechodzień, śpioch, który nie słyszał nowej muzyki od połowy lat dziewięćdziesiątych, wpada w konsternację nasłuchując dobiegających z Cytadeli dźwięków („Co to jest? Takie niby rockowe, ale też elektroniczne…?”). Wiadomo, że przyrządzić taką mieszankę trzeba jeszcze umieć. Dorgas niezwykle zręcznie dostosowują do nośnej, popowej struktury efekt połączenia niecodziennego zainteresowania nurtem żywego fusion i deep-house’owych akcentów. Szczególnie wyraźną cezurę albumu, jaką stanowi ponad siedmiominutowe „Campus Elysium”, można uznać za świadectwo minimalowo-house’owych inspiracji didżejującego na boku lidera. To podejście zaznacza się jednak w całościowej produkcji albumu. Nad wszystkim unosi się bowiem jakaś mgła, werbel dudni, wokal się chowa, zaś niewyraźne klawiszowe tło zawiesza całość w sonicznej magmie i pozwala jej gładko, a także z pozoru elegancko, płynąć jak parafinowe kulki w lava lampie. To właśnie w swoistej niejasnej elegancji tkwi sedno fascynującej aury Dorgasów. No bo spójrzmy jak na niniejszym zarysowanym planie zaznacza swoją obecność gitarzysta. Często pojawia się pozornie od czapy i tak też – jakby obok, bardzo kontrastowo – gra. Przy czym są to zazwyczaj rzeczy mocno pod względem technicznym zaawansowane (mathrockowe, czy jak kto woli – howe’owskie zagrywki w „Vander”; quasi-dysonansowe solo w „Hortencia”). Dołóżmy do tego jego chwilami szorstki, wręcz brzydki sound i mamy pełen obraz aporii. Casus „Szampana” Call System czy późnych nagrywek kapeli Ariela (swoją drogą, dla „Patricinha Ingrata” widzę miejsce na „Before Today”), kiedy najwyższych lotów wyrafinowanie spotyka element perwersji. Ten towarzyszy zresztą formacji i w innych wymiarach; vide okładka, pedo-wąsik, rachityczny falset, memowy rodowód czy pewnego rodzaju gotycka energia uwidoczniająca się głównie na youtubowych występach live, a także – może przede wszystkim – cała masa ślicznych melodyjek z premedytacją bezlitośnie podrapanych wykonawczo.
Sami muzycy wymieniają wśród swoich inspiracji m.in. Pata Metheny’ego, Steely Dan i Return To Forever (przez chwilę myślałem nawet, że o Chicku Corei śpiewają w closerze). Najchętniej jednak postawiłbym ich płytę na półce między nieistniejącym longplayem TEEN Inc. a „I co z tego masz” Ewy Bem z 1986 roku – albumem, który najpewniej i im przypadłby do gustu. Wyrazistych przykładów takiego zdziwaczałego, mgławicowego popu mocno podbitego jazzem i silnie przy tym autorskiego nie jest wcale tak wiele. Po ewidentnej w stosunku do poprzednich nagrań kondensacji stylu, ten – jak go sami określają – sophistipunk, który ja z kolei mam ochotę nazwać samookaleczonym popem, jawi się w kontakcie z Dorgas zjawiskiem niezwykle interesującym.
Album do pobrania za darmo ze strony brazylijskiego wydania magazynu Vice. ŚCIĄGNIJ »
Komentarze
[25 czerwca 2013]
[24 czerwca 2013]
[24 czerwca 2013]
[24 czerwca 2013]
Wild Beasts - The Fun Powder Plot
http://www.youtube.com/watch?v=4q3Jmg7v6HE
Wild Beasts - We Still Got The Taste Dancin' On Our Tongues
http://www.youtube.com/watch?v=GkkJCSduFS0
Pozdrowienia!
[23 czerwca 2013]
[22 czerwca 2013]
[20 czerwca 2013]
[20 czerwca 2013]
Może redakcja screenagers mogłaby czasem podzielić się jakimś ciekawym blogiem, coś polecić? A może jakieś listy ulubionych, zestawienia? :-)
[18 czerwca 2013]
[17 czerwca 2013]
[17 czerwca 2013]
http://www.screenagers.pl/index.php?service=articles&action=show&id=150
[17 czerwca 2013]
[14 czerwca 2013]
[13 czerwca 2013]
[11 czerwca 2013]
I co z tego?
Rząd płaci za płyty wydane w Creative Commons? Idiotyczne i złodziejskie jak dla mnie.
Jeśli chodzi o Kazika, to wytwórnia wrzuciła większość utworów jego zespołu na YouTube, więc jednak coś się zmienia.
[10 czerwca 2013]
[10 czerwca 2013]
Go figure ;)
[10 czerwca 2013]
[10 czerwca 2013]
[10 czerwca 2013]
[10 czerwca 2013]
http://noisey.vice.com/pt_br/read/lancamento-dorgas
(klikać w "aqui")