Ocena: 8

Fire! Orchestra

Exit!

Okładka Fire! Orchestra - Exit!

[Rune Grammofon; 11 stycznia 2013]

Rok 2013, bieżący. Końcówka lutego, a więc prawie dwa miesiące nowych wydawnictw już za nami. Dużo? Mało? Czas jest względny. Cóż, swoim zwyczajem z początkiem roku rozpisałem sobie muzyczny konkurs (strasznie sztampowy), w którym pojawia się oczywiście kategoria „najlepsza płyta roku 2013”. I teraz być może kogoś zaskoczę następującym stwierdzeniem: jak dotąd „Exit!” wyraźnie prowadzi. Deklasuje konkurencję. Od kilku tygodni zmagałem się z tym zjawiskiem – krążyłem wokół tematu, odpalając sondy badawcze, ponieważ jest nad czym myśleć. Przecież grupa muzyków skupionych pod szyldem Fire! przyzwyczaiła nas do zgoła innego emploi, wcieleń bardziej kameralnych, dlatego dotychczasowe próby określenia tego kierunku, tego nowego działania, i próby mierzenia recenzenckich sił na zamiary, spaliły na panewce. Bo „Exit!” to płyta z gatunku „jeden na tysiąc”. Ach, ale w porządku, wybaczcie moje rozdarte flow, już się konsoliduję – zbieram myśli. Po kolei.

Pierwszy saksofon Szwecji

Fire! Orchestra powstała z inicjatywy saksofonisty Matsa Gustafssona, basisty Johana Berthlinga i perkusisty Andreasa Werliina. Możemy potraktować ją albo jako jednorazowy, imponujący projekt wspomnianej trójki, albo wywindowanie tria Fire! na wyższy poziom muzycznej komplikacji i początek nowej drogi. (Zapewne tylko pierwszy z tych wariantów jest prawdziwy, wielka szkoda w takim razie, o ile się nie mylę). W skład orkiestry wchodzi 28 muzyków, w tym piątka wokalistów, spełniających tu bardzo ważną funkcję (o czym dalej). Materiał na „Exit!” zarejestrowano w Sztokholmie, w zasłużonej dla awangardy siedzibie Fylkingen, w styczniu 2012 roku, z udziałem publiczności (której na albumie kompletnie nie słychać). Efektem album, który nie stanowi kontynuacji wcześniejszych dokonań Szwedów – by sobie to uzmysłowić, wystarczy zapoznać się z recenzjami ich ostatnich płyt: „Unreleased?” feat. Jim O'Rourke i „In a Mouth, A Hand” feat. Oren Ambarchi. Klucz doboru tego czwartego na „Exit!” nie ma już oczywiście zastosowania, nadal jednak wyczuwalne jest tu coś, co znamienne dla lidera Fire!, Matsa Gustafssona. Muzykowanie jest według niego formą komunikacji i ważną częścią współżycia z ludźmi. „Music is like living, but better” – to jego słowa.

Nie da się ukryć, że Gustafsson (mózg, a przede wszystkim serce grupy) jest aktualnie on fire. Widzimy go – imponującego posturą i kamiennym spojrzeniem – na okładce nowego The Wire. Na przestrzeni kilkunastu lat przyzwyczaił nas do niekonwencjonalnych i erudycyjnych partii saksofonu, ufundowanych na świadomości, że w historii instrumentalistyki dętej istnieli tacy gracze, jak Anthony Braxton, Evan Parker, Greg Kelley i Lars Gullin. Przyglądam się karierze Matsa już od pewnego czasu i rzadko opuszczało mnie wrażenie, że uczestniczę w narodzinach prawdziwej legendy free jazzu. Występy u boku Brötzmanna (Chicago Tentet), Barry’ego Guya (New Orchestra), współpraca z plejadą gwiazd swobodnej improwizacji (Otomo Yoshihide, Colin Stetson, Hamid Drake i tak dalej, w NIESKOŃCZONOŚĆ), niczym budowanie pozycji cegiełka po cegiełce, owocują dziś pozycją lidera awangardy i (to już moja opinia) mianem następcy legendarnego „Rzeźnika z Wuppertal”. Dwudziestoośmioosobowy eksperymentalny big band wydaje się naturalnym przedłużeniem kariery, chęcią sprawdzenia się na polu, na którym sprawdzili się już jego muzyczni idole. (Well I’ll be damned, jeżeli i Mats się tu nie sprawdził).

Duże ilości dętych naraz

„Exit!” jawnie flirtuje z konwencją experimental big band, rozszerza pulę chwytów w obrębie tego stylu, mądrze odnosząc się do tradycji. A przecież działo się już wiele. Weźmy korzenie, początki alternatywnych dróg dla dużych składów: Stan Kenton i jego orkiestra, czyli wczesne lata 50. Obok big bandowej konwencji i muzyki kubańskiej (polecam album „Cuban Fire”), Kenton drążył też świeże nuty awangardy, sięgając choćby po kompozycje Boba Graettingera – przykładem miażdżące „Therompylae”, którym bliżej już do third stream niż jazzu. „I'm open-minded about Dixieland music,” mówił Kenton; „I don't care who kills it”. Drogi Stanleyu, Dixie konała w Twoich ramionach.

Następnie „City of Glass” (znowu Kenton/Graettinger), czyli soczewkowe skupienie wszystkich innowacyjnych trendów na lata 1952-53 i absolutny futuryzm. Kontrabasista gra tu dziwacznie, czasem nawet col arco, instrumenty dęte przeplatają się w mozaikowych konfiguracjach, jedynie perkusista tkwi dalej w synkopie. Brakuje solówek – czyli zupełne odrzucenie pomysłów Satchmo i Bixa Biederbecke'a. Zamiast muzyki służącej rozrywce, bo taką też funkcję pełniły dixielandowe big bandy, otrzymujemy dźwiękowy rarytas, muzykę nie-do-ogarnięcia dla gnuśnych słuchaczy, zapowiedź eksperymentów Ornette Colemana. „Exit!” przywołuje tę tradycję w takim samym stopniu, w jakim – niech mnie ktoś uszczypnie – odnosi się do stricte post-rockowej metody konstruowania utworów.

Swoją drogą trudno mi zaakceptować tekst promocyjny na stronie Rune Grammofon, sugerujący odwołania orkiestry Fire! do słynnych dużych składów: Charliego Hadena (populistyczna „Liberation Music Orchestra”, 1970) i Carly Bley (chaotyczna „chronotransdukcja” zatytułowana „Escalator Over A Hill”, 1971). Oczywiście że monumentalność gra tu rolę, lecz celność porównań nieco kuleje. W zupełnie innym kierunku zmierzają moje skojarzania, chyba prosto w objęcia George’a Russella i jego „Electronic Sonata for Souls Loved By Nature” (czy można pomyśleć piękniejszy tytuł?) z 1969 roku. Premierowe wykonanie „Elektronicznej sonaty” miało miejsce również w Skandynawii, konkretnie w Norwegii. Oba albumy rozpoczynają się leniwym ostinato kontrabasu, lecz dochodzą do odmiennych rozwinięć i konkluzji. U Russella na pierwszym zakręcie spotykamy trzyakordowy motyw fortepianu i rozwlekłe improwizacje Jana Garbarka. W przypadku „Exit!” inicjatywa od początku leży po stronie wokalistów, tekstu, choć poszczególne grupy instrumentów co rusz zaznaczają swoją obecność w taktowny i sugestywny sposób. Partia organów towarzysząca sopranowi w drugiej połowie „Part I”, pogubiona trąbka tamże, harmonium, elektronika i atonalne frazy fortepianu na początku „Part II”, to ekstrawaganckie przykłady realizacji idei muzyki ilustracyjnej. Z tym że obrazowane i uwypuklane są tu emocje (kontrapunktujące tekst) – poczucie uwięzienia, trauma – a nie wystrzał z armaty, świergot ptaszków czy – ad absurdum – odgłos „rośnięcia trawy”.

Fire! stay with me

Powoli dochodzimy do cech łączących „Exit!” z awangardowymi big bandami – do dźwiękowej brutalności a la Brötzmann, do orkiestry Barry’ego Guya. Mamy tu partie (środek „Part I”, druzgocąca końcówka „Part II”), których nie powstydziliby się Borbetomagus czy Micheal Mantler na kokainowym kopie. To momenty kolektywnego frazowania sekcji dętej, miażdżące, niczym gwałtowne zderzenia wielkich metalowych konstrukcji, szczęk zgniatanej blachy, frazowanie ścianami. Tym fragmentom patronuje aylerowski Holy Ghost; to muzyka „swobodnych form”, by użyć ulubionego sformułowania Gustafssona. W większości jednak te bulwersująco hałaśliwe partie są jakby przyćmione, zlokalizowane na dalszym planie, pozwalają sobie na transparentność, a ich obecność jest odpowiednio dawkowana, by nie przytłoczyć dramaturgii tekstu i prostych pomysłów rytmicznych (za które kochamy Fire!). Doskonale, że Szwedzi nie popełnili błędu innych, chcących-brzmieć-bardziej-awangardowo-niż-awangarda grup (problem składów Composers Orchestra), gdzie presja zrzucała kolektyw rozgorączkowanych improwizatorów w kłębowisko apokaliptycznego chaosu trąbek i saksofonów. Co ciekawe, praktycznie brakuje na „Exit!” popisów solowych (cześć Stanley!), nawet partia Gustafssona na tenorze to prędzej jakiś komentarz niż samodzielna całość.

Simon Reynolds zawarł w „Retromanii” banalną myśl: „Music is conventionally regarded as the soundtrack to a life […], the favorite song as a commemoration, a Proustian trigger that sets you adrift on memory bliss”. Na „Exit!” znajdziemy negatywne wcielenie tego sensu. Pamięć i trauma, dręczące wspomnienie i bezpieczny kokon – to tematy tej płyty. Tekst Arnolda de Boera (z holenderskiego zespołu The Ex) z wyraźnie zaznaczonym refrenem rozpisano na piątkę wokalistów, bez podziału na role (dobrze, to nie opera). Dawno, i mam na myśli DAWNO, nie słyszałem tak spójnego spektaklu muzycznego.

Wraz z postępem muzyki słuchamy mocno poetyzowanych wyznań osoby znajdującej się w zagadkowym budynku, wyraźnie próbującej znaleźć schronienie w tej niepokojąco niedookreślonej, przeoranej kablami i architektonicznie niespójnej przestrzeni. Figura „budynku nie-miejsca” stanowi tu nie-miejsce akcji, przywołuje na myśl „Marienbad” w filmowej adaptacji Alana Resnais’go. Wędrówka korytarzami pamięci kończy się spętaniem („this is not a tunnel, it’s a cage”) - muzyka w tym momencie dosłownie wrze. Pojawia się fraza „fire stay with me”, absolutne centrum narracji, gdy postać z tekstu tkwi już w potrzasku czegoś na kształt traumatycznego wspomnienia. Nie unika naszej uwadze, że budynek jest jednocześnie azylem dla zszarganych nerwów i więzieniem kotłujących się wspomnień. Czyż nie tak działa ludzka psychika, że ostateczną instancją, nawet jeśli skażoną lękami, pozostaje zawsze ten ostatni etap introwertycznej podróży? Stąd “przyklejone do podłogi buty”, prośba o płomień rozświetlający ciemność i pogłębiająca się chęć pozostania w budynku, jako potrzeba czysto eskapistyczna („I don’t have to leave, […] I don’t care to leave, […] it is safe, so safe inside, […] I don’t want to leave”).

Różnorodność technik wokalnych imponuje – sopran (Sofia Jernberg, najważniejszy głos) wpierw śpiewa gładko, niemal z popową manierą, po czym już w „Part II” przekomarza się niczym Jeanne Lee w „Angel Chile”, korzysta z inwazyjnych technik gardłowych, spazmatycznego vibrato – by zobrazować upadek w pomieszanie zmysłów, właściwy chwilom, gdy stan lękowy przejmuje całkowitą kontrolę nad układem nerwowym. Tu również napotykamy najbardziej frywolną i niezgrabną sekcję instrumentalną, podbijaną pętlami saksofonu barytonowego i bezcelową bieganiną kontrabasu. Koniec albumu to, jak już wspomniałem wyżej, kompletna destrukcja. Hollywoodzkiego happy endu niestety nie uświadczymy.

Exit music

A teraz zbierzmy to wszystko w jedną całość. Współcześnie nieczęsto zdarza się okazja do obcowania z muzyką twórczo nawiązującą do tradycji eksperymentów z dużym składem jazzowym. „Exit!” korzysta z post-rockowych struktur, narastania atmosfery, bogatych środków artykulacji wokalnej, tekstu, TEKSTU, poetyckiej fabuły i w miarę spójnej, przemyślanej metaforyki; dodatkowo muzycy niezwykle inteligentnie kontrolują chaos i rozbuchane partie – nie idą na free-jazzową łatwiznę, która w 2013 roku może trącić już przysłowiową myszką. „Exit!” to rzadki na polu muzyki improwizowanej przykład dzieła totalnego, uderzającego możliwie najszerzej w różnorodne potencjometry u słuchacza. Jak widać, te wszystkie wnioski przedstawiam, wyliczam wręcz, w sposób jasny i klarowny – nie muszę uciekać się do pogłębionej analizy ani intelektualnych sztuczek, by wykazać doniosłość „Exit!”. Tak wiele można jeszcze wyrazić mocą potężnie wzmocnionej akustycznej nawałnicy i kolektywnego porozumienia, tyle sensów można uchwycić wypluwając płuca, zdzierając doszczętnie opuszki palców, drażniąc nierozważnie śluzówkę. „Music that kicks my ass and mind in new direction” – mówi Gustafsson. Mówię ja. Równocześnie każdy uważny słuchacz będzie zdumiony, że tak wiele wątków zostało w tej recenzji pominiętych. Że tak wiele można jeszcze powiedzieć, w tyle kontekstów wkroczyć. Michał Pudło – recenzent doprowadzony do łez, w chwilach poruszenia zaczyna pluć sobie w brodę, że postawił jedynie ósemkę, ordynarną ósemkę.

Michał Pudło (28 lutego 2013)

Oceny

Karol Paczkowski: 8/10
Michał Pudło: 8/10
Rafał Krause: 8/10
Sebastian Niemczyk: 8/10
Wojciech Michalski: 8/10
Jędrzej Szymanowski: 7/10
Średnia z 7 ocen: 7,85/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: MichałPudło nzlg
[16 listopada 2023]
@Feelas takie pomyłki to ja chciałbym popełniać codziennie :)
Gość: Feelas
[14 września 2023]
Ależ miło po dekadzie przekonać się jak się pan Michał pomylił w kwestii jednorazowości Fire! Orchestry :)
Gość: kuba
[4 lutego 2014]
wie ktoś może gdzie można w Polsce względnie tanio kupić ten album? bo na allegro tylko za ok 80zł, a to trochę dużo...
MichałPudło
[2 lutego 2014]
<blush> bardzo dziękuję!
Minął rok, a album nadal wywołuje we mnie euforyczne reakcje, co chyba świadczy o nim najlepiej, jak tylko się da.
Gość: Ania
[25 stycznia 2014]
Z dużym opóźnieniem słucham w tej chwili i jednocześnie czytam recenzję. Płyta niesamowita, recenzja wybitna. Bardzo dziękuję, jak to miło, że trafi się czasem ktoś kto ma wiedzę, wrażliwość i tak świetne pióro. Jeszcze raz brawo/
Gość: Krzysiek
[28 sierpnia 2013]
Odjazd. Transfuzja krwi i kompletna w swej energii jazda!!!
Gość: Pyt.
[9 maja 2013]
Jak tu się teraz wystawia oceny płytom?
Gość: Łukasz Komła
[11 marca 2013]
@Michał Pudło--> Przykro mi,ale to wywiad z serii "3 pytania", który prowadzimy od jakiegoś czasu. Są to trzy krótkie pytania i przyznam, że Mats nie był wylewny, ale zapraszam za jakiś czas na odwiedzenie nowejmuzyki.

Tutaj dla przykładu 3 pytania do Thomasa Webera z Kammerflimmer Kollektief:
http://www.nowamuzyka.pl/2013/02/24/3-pytania-thomas-weber/

Pozdrawiam!
Gość: Michał Pudło
[10 marca 2013]
Hej Łukasz, dzięki za rekomendację. Mam nadzieję, że wypytałeś szerzej o Fire! Orchestra, ciekaw jestem jak przedstawia się żywotność tego projektu
Dzięki k!
Gość: Łukasz Komła
[9 marca 2013]
Zdecydowanie album na 9/10. Zapraszam za jakiś czas na stronę Nowamuzyka.pl, będzie mój mini wywiad z Matsem Gustafssonem - dowiecie się m.in, czego słucha ten niesamowity saksofonista. Pozdrawiam!
Gość: k
[5 marca 2013]
zajebista recenzja, serio.
Micha
[1 marca 2013]
Dania – Królestwo Danii (duń. Kongeriget Danmark) – państwo położone w Europie Północnej (Skandynawia), najmniejsze z państw nordyckich, w jej skład wchodzą też formalnie Grenlandia oraz Wyspy Owcze. Najstarsza monarchia w Europie. Motto: Guds hjælp, Folkets kærlighed, Danmarks styrke.

@redemptorysta - dziękuję! Kłaniam się i pozdrawiam.
Gość: Laura Palmer
[1 marca 2013]
Tato, ogarnij się! Inc. to świetna płyta, trochę wrażliwości. Niech skonam...
nieseba
[1 marca 2013]
Michał przejdzie w następnym tygodniu test wiedzy o Danii skoro mylą mu się ostatnio kolory flagi państwowej, a holenderskie zespoły stają się duńskie.
Poprawiłem.
Gość: Leland Palmer
[1 marca 2013]
Płyta spokojnie na 9. Zwłaszcza, że takie pitu pitu jak INC zgarnia 8.
Gość: Leland Palmer
[1 marca 2013]
The Ex jest z Holandii!!!
Gość: redemptorysta
[28 lutego 2013]
Lektura tej recenzji to uczta dla zdolności kognitywnych.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także