Ocena: 6

Foals

Holy Fire

Okładka Foals - Holy Fire

[Warner Bros.; 11 lutego 2013]

Czy „Holy Fire” przynosi coś zaskakującego? Foals na dobre porzucili poszarpane mathleticowe rytmy z „Antidotes”, ale dalej poruszają się w przestrzenności i wielowarstwowości brzmieniowej znanej z „Total Life Forever” (tym razem produkcją zajęli się Flood i Alan Moulder – trudno o bardziej trafny wybór). A szkoda, bo w singlowym, gniewnym „Inhalerze” Yannis Philippakis w genialny sposób wykrzyczał nadejście absolutnie nowej jakości.

Okazało się, że to niespełniona obietnica. Dobitnie udowadnia to drugi singiel, o wiele mniej odważny, za to wybitnie radosny „My Number” - jednoznaczny sygnał powrotu do sprawdzonych foalsowych schematów, ale jednocześnie zapowiedź festiwalowego sing-alongu. Na szczęście, ta powtórka z rozrywki nie jest pozbawiona wciągających momentów – „Late Night” w udany sposób podejmuje dialog ze „Spanish Sahara” (chociaż kaliber już nie ten). Niestety, druga połowa krążka ucieka w jednakowość, a w konsekwencji w niepamięć, brakuje jej singlowej wyrazistości. Co prawda, „Milk & Black Spiders” się broni, ale niebezpiecznie zbliża się do rejonów The Temper Trap, co nie jest do końca dobrą rekomendacją.

Słychać, że Foals bardzo chcieli, aby „Holy Fire” było ostatecznym potwierdzeniem ich swagu i statusu festiwalowego headlinera. Najprawdopodobniej dlatego album brzmi za bardzo na zasadzie „słuchajcie, jacy jesteśmy wielcy”. Gdyby zespół nie miał tak wybujałego ego, mogłaby wyjść z tego nie dobra, a świetna płyta. Ale, rzecz jasna, stadiony przywitają ich z otwartymi ramionami, więc mission accomplished.

Michał Biegaj (27 lutego 2013)

Oceny

Sebastian Niemczyk: 5/10
Średnia z 1 oceny: 5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: hmm
[1 maja 2013]
no nie za bardzo ta płyta..
Gość: lebek7
[22 marca 2013]
jakoś do mnie nie trafił ani debiut ani "Total Life Forever". za to "Holy Fire" to dla mnie typowy grower, po pierwszych dwóch odsłuchach moja opinia brzmiała: kończymy zabawę po 3-cim utworze. bardzo się pomyliłem, bo im więcej słucham tej płytki tym mniej widzę i słyszę tu słabych momentów.
Gość: maciekpawel
[20 marca 2013]
potwierdzeniem swagu???? Po polskiemu to już nie można?
Gość: Michał Biegaj
[1 marca 2013]
@12
Wiadomo, że dopuszczam, że efekt końcowy nie był w pełni zamierzony, ale jednak dalej uważam, że Foals chcieli brzmieć dumnie, bo w erze zmasowanego marketingu trudno o przypadki. A jeśli chodzi o pragnienie wielkości, uważam, że "Holy Fire" jest pod tym względem zbliżone do "Hurry Up, We're Dreaming". A Slant Magazine poniekąd pisze o megalomańskich ambicjach: "the band seems buoyed by the concrete assurance of their own skill".

Tak to widzę, więcej grzechów nie pamiętam ;)
Gość: 12
[1 marca 2013]
1. That's the point:
Nawet, jeśli Foals nie chcieli, aby "Holy Fire" brzmiało "stadionowo" i efekciarsko, to nie oznacza, że nie mogła wyjść płyta, która tak brzmi (a uważam, że tak właśnie się stało).

2. It is not the point:
"Słychać, że Foals bardzo chcieli, aby „Holy Fire” było ostatecznym potwierdzeniem ich swagu i statusu festiwalowego headlinera. Najprawdopodobniej dlatego album brzmi za bardzo na zasadzie „słuchajcie, jacy jesteśmy wielcy”".

Różnica:
W 1 dopuszczasz, że może wyszło przypadkiem i to jest fair [podobnie jak przywołane recenzje - zwróć uwagę, że wszystkie przywołane cytaty oceniają efekt (album) - żaden z fragmentów nie przywołuje jakichś ich zamierzeń, megalomańskich ambicji, możliwe że dlatego że nie były bliżej znane - po prostu oceniają pewien efekt czyli stadionowy album, którym mogą zdobyć uznanie? popularność? i przyciągnąć tłumy na festiwale? Sth like it?

W 2 insynuujesz i chyba przesadzasz odwołując się do pragnienia wielkości przez ten zespół. Każdy popowiec raczej chciałby być popularny - to nic złego.

I to właściwie tyle w temacie, w gruncie rzeczy płyta dość przeciętna, żeby się nad nią dłużej rozwodzić. Chodzi raczej o podejście recenzenckie. Tylko trening czyni Mistrza. Peace.
Gość: Michał Biegaj
[1 marca 2013]
Slant Magazine: "With two relatively successful albums under their belt, the band seems buoyed by the concrete assurance of their own skill"

Drowned in Sound: "Their long-standing swagger is finally justified. Time to bask in its reflected glory"

Evening Standard: "Overall they’ve never sounded bigger, or better"

Q: "On this voodoo-inspired record of unfettered ambition, Foals have achieved a rare magic"

Loud and Quiet: "It’s Foals sounding the most arena-ready they ever have"

The Guardian: "An album by a British guitar band who want to win a huge audience without writing chantalongs for the drinkers' crowd, or lowest-emotional-common-denominator piano ballads"

Pitchfork: "singles like "My Number" and "Inhaler" do the heavy work of confirming Foals' headliner status"

Consequence of Sound: "This is Foals at their most mature, knowing that they have a lot to live up to and doing everything they can to deliver"

Jak najbardziej rozumiem, że to co napisałem, może być odebrane jako żałosne dobudowywanie teorii niepoparte żadną wiedzą, ale chcę tylko zwrócić uwagę na to, że nie jestem w moim spojrzeniu na "Holy Fire" odosobniony. Wiadomo, że nie posiadam kompetencji, aby z pełnym przekonaniem stwierdzić, "co autor miał na myśli" i jakie były założenia co do ostatecznego kształtu płyty, ale wydaje mi się, że mogę na podstawie usłyszanego materiału wyciągnąć wnioski i podjąć się próby interpretacji intencji twórcy. Nawet, jeśli Foals nie chcieli, aby "Holy Fire" brzmiało "stadionowo" i efekciarsko, to nie oznacza, że nie mogła wyjść płyta, która tak brzmi (a uważam, że tak właśnie się stało).
Gość: kidej
[28 lutego 2013]
Skoro juz porownanie z Annie Hall, to powinien wyjsc koles z Foals i powiedziec "I heard what you were saying! You know nothing of my work!". ;)
Gość: babuszka
[28 lutego 2013]
Kuba, można się zgodzić z tym co piszesz, ale have a look at this:
"Słychać, że Foals bardzo chcieli, aby „Holy Fire” było ostatecznym potwierdzeniem ich swagu i statusu festiwalowego headlinera. Najprawdopodobniej dlatego album brzmi za bardzo na zasadzie „słuchajcie, jacy jesteśmy wielcy”".

parafrazując scenę z Annie Hall, na dole sceny mógłby lecieć napis "nagraliście solidną płytę, ale generalnie wkurwiacie mnie trochę bo wchodzicie na rusztowania sceny i robicie show, gracie na głównej scenie na Openerze i innych festiwalach, macie ledwo 3 płyty z tego jedną złą i dwie solidne i takie laury?"

Reasumując: niech recenzenci merytorycznie analizują intencje w oparciu o WIEDZĘ o ambicjach, założeniach i wizjach, a osoby niemerytoryczne niech nie ośmieszają się na tych łamach. Może trochę selekcji tekstów by się przydało.

kuba a
[28 lutego 2013]
Oczywiście, że należy pisać o intencjach, dopóki nie żyje się w przekonaniu, że wszystkie płyty na świecie powstają na zasadzie "wchodzimy do studia, coś tam sobie pogramy i wydajemy to jako album". Większość albumów, o których piszemy, jest jednak tworzona w oparciu o jakieś ambicje, założenia, wizję, nie rozumiem zatem czemu recenzent nie miałby prawa dyskutować o tym, jak te parametry przekładają się na odbiór płyty. Nie wiem czemu zespół X, który zakłada sobie, że nagra album o potężnym, stadionowym brzmieniu, nie może zostać z tego powodu poddany krytyce. Zgoda, dziennikarze często takie sytuacje przejaskrawiają, przesycają ironią czy wręcz złośliwością, ale to jest już kwestia wtórna.
Gość: Pszemcio
[28 lutego 2013]
Zgadzam się, że przypisywanie intencji autorom jest bardzo rażące. Z resztą się raczej zgadzam, tez bym dał 6/10
Gość: r
[28 lutego 2013]
Nie ma jak hipsterski bełkot. Zniewalający poziom pełen swagu i headlinerskich koncepcji. Skąd wy tych ludzi tam bierzecie? Rozumiem, ze macie nabór, ale - na litość boską - nabór nie oznacza łowienia narybku.
Gość: dirty fucker
[28 lutego 2013]
"Słychać, że Foals bardzo chcieli, aby „Holy Fire” było ostatecznym potwierdzeniem ich swagu i statusu festiwalowego headlinera."

dziewczyny i chłopaki - czas wyrosnąć z takich insynuacji w recenzjach. To, że ktoś chce grać muzykę pop nie musi oznaczać wcale takich aspiracji. A ktoś kto je słyszy powinien umyć uszy raczej. To bardzo źle, gdy recenzenci próbują takie aspiracje sami wtłaczać w kontekst jakiejś płyty.

Płyta jest przeciętna, ale żenujące jest dobudowywanie takich motywacji jej twórcom, kiedy nic o nich nie wiecie i jedyne co dostajecie to zestaw pioseneczek.
Gość: E
[28 lutego 2013]
lol

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także