A$AP Rocky
Long.Live.A$AP
[RCA Records; 15 stycznia 2013]
Scenariusz, według którego rozgrywa się dotąd kariera Rocky'ego na amerykańskim rynku, stał się już klasyczny. Nie sposób uciec od przywołania postaci Kendricka Lamara czy Tylera, The Creatora – ich ostatnie duże płyty stanowią świetny punkt odniesienia do debiutu A$APa. Nie słychać bowiem na obu dolarów, jest za to wizja i mnóstwo do powiedzenia. Pomijając ten ostatni aspekt, z którym Rocky'emu chyba jeszcze długo nie będzie po drodze, zdecydowanie bliżej tego pułapu było „Live.Love.A$AP”.
Mam wrażenie, że na pełnoprawnym debiucie głównego bohatera tłamsi trochę plejada gości. Tłamsi, ale nie przyćmiewa – A$AP na ich tle wypada doskonale, więc robi się przewrotnie, gdy w kapitalnym, na nowo definiującym bragga „Fuckin' Problems” odstawia go, włącznie z całą obecną na płycie ekstraklasą, Drake. Po prostu Rocky'emu brak tu przestrzeni, której na mixtape'ie miał pod dostatkiem. Również w podkładach notuje słabszy plon – ograniczenie roli Clams Casino i praktycznie wyłączenie Ty Beatsa mocno odbiło się na obecnych tu beatach. Nowoczesne patenty na tle osiemset-ósemek nie zawsze dobrze funkcjonują, a kontrapunktowane oldschoolowymi podkładami („1Train”, 2pac-wannabe-owe „Phoenix”) rozpinają przestrzeń, której brakuje różnorodności, tak zbawiennej w przypadku mixtape'u.
To wciąż jednak dobry album – marudzę, wytykam, aby wskazać znacznie większy upside A$APa. Będzie wielki, ba, już jest – to czy będzie nagrywał przy tym wielkie płyty, zweryfikuje dopiero przyszłość. Życzyłbym sobie, żeby to nie była najważniejsza płyta w amerykańskim hip-hopie w tym roku. Byłoby szkoda, po kapitalnym 2012.