Ocena: 5

Mount Eerie

Ocean Roar

Okładka Mount Eerie - Ocean Roar

[P.W. Elverum & Sun; 4 września]

Mount Eerie w tym roku zaatakowało deblem, i „Ocean Roar” to zdecydowanie ten bardziej niesforny gracz-bliźniak. Nie owijając w bawełnę - kakofonia w „Waves”, to w tej kategorii ekstremum dotychczasowych „skoków w bok”, i gdyby nie słyszalny szkielet melodii i pauza na lirykę, uszy napastowałby noise w czystej formie. W „Engel Der Luft” z Popol Vuh, autorów tej subtelnej, ale majestatycznej ilustracji muzycznej dla „Fitzcarraldo” Herzoga, zostaje więc tutaj niewiele – raptem kilkanaście punktów w abstrakcyjnej sieci, raczej zresztą wyczuwalnych pamięcią niż faktycznie słyszalnych. Całą strukturę niepokojącego duszenia się tej kompozycji Elverum zmasakrował z szewską pasją i to jest w sumie najogólniejsza zasada „Ocean Roar” – ogrom (oczywiście jak na Mount Eerie) huku i ryku, całkiem sensownego jak się wydaje, zgniata i przyćmiewa wszelkie łagodności.

Jednocześnie można odnieść wrażenie, że dysproporcja powinna się jeszcze bardziej pogłębić. Spokojne fragmenty nie wypadają tutaj najlepiej: we wdechu „Pale Lights” gryzą klawisze z taniej wtyczki VST, a przy „I Walked Home Beholding” można by spokojnie usnąć, gdyby nie aktywujące słuchacza niedowierzanie w groteskowe handclapy. Czarująca ściana w numerze tytułowym mocno prostuje te poślizgnięcia, choć dziwić może, że po intensywnej porcji hałasu, którego nie powstydziłby się Gira na „The Seer”, Elverum buja się gdzieś blisko Slowdive. I jeśli patrzeć na to wciąż przez plastyczny zamysł i uczepić się realizacji wedle narzuconych automatycznie słów kluczy - ocean, ryk, głębia, kolor granatowy, etc. - to „Clear Moon” pozostaje zrealizowane znacznie lepiej, mimo że tutaj wydawało się to przecież łatwiejsze. Agresywność „Ocean Roar” też nie do końca spełnia swoje zadanie – wzburzone fale dźwiękowe zapamiętale szturmują membrany, ale czasem umyka sedno takich zabiegów, a techniczne niedoskonałości wybijają z rytuału. Co innego znowu, że black metalowe, drone'owe „mięso” stanowi około 70% albumu, co każe się zastanowić jak traktować to wydawnictwo – bo jeśli sprawiedliwie, to te ekstrema, w porównaniu z ofertą rynku w pokrewnych klimatach, wydają się mocno schematyczne, a nawet anachroniczne. Ale jakiegoś wielkiego zawodu nie ma, bo chociaż mało Elveruma w Elverumie, to ostatecznie „Ocean Roar”, niemal na całej długości, pozostaje przekonująco niewygodne.

Karol Paczkowski (7 września 2012)

Oceny

Michał Pudło: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: no
[8 września 2012]
http://i1.memy.pl/obrazki/4bbd62190_what_the_.jpg

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także