El-P
Cancer For Cure
[Fat Possum; 22 maja 2012]
Jaime Meline siedzi w biznesie dłuższy czas i choć do najpłodniejszych, jeśli chodzi o sygnowane własnym pseudonimem wydawnictwa, nie należy, to nigdy poniżej dobrego poziomu nie schodził. A jednak tak wysoki poziom „Cancer For Cure” zaskakuje, dorównując debiutanckiemu, świetnemu longplayowi El-P „Fantastic Damage”. Ale tak konkretnego punchu – przynajmniej ja – się nie spodziewałem. Producto na swoim najnowszym krążku wjeżdża na chatę wszystkim śpiącym z twarzami w cloud rapach i robi taką rozjebundę, że nie ma innego wyjścia – trzeba opatrzyć odleżyny i wstać wreszcie z miejsca.
To że nowojorski raper i producent lubuje się w masywnym brzmieniu, wiedzieliśmy już z poprzednich wydawnictw. Na „Raku na lekarstwo” wdaje się w romans z potężną elektroniką lat 90. This music is soooo 1990’s. Pomiędzy chemiczny Big Beat czy też pomysły podpatrzone u Prodigy („The Full Retard” już się gdzieś słyszało te kilkanaście lat temu) El-P wplata mocny hip-hop z wyeksponowanymi bębnami (wszelkie instrumenty perkusyjne brzmią tutaj naprawdę REWELACYJNIE) i wszystko kupy się trzyma. Wysoki woltaż płyty nie ustępuje na żadnym z dwunastu indeksów. Monotonia? Skądże. Meline zajarany jest przecież sound designem i oferuje nam na tyle szeroką paletę brzmień, że o nudzie mowy być nie może. A za majkiem El Producto wydaje się być równie świadomy swoich umiejętności, co w przypadku produkcji. Wie, że nie jest Sagem Francisem, nie spieszy się raczej, a bardziej skupia się na podkreśleniu siły swojego rapu. Rozważnie i silnie stawia akcenty, nadając dodatkowej mocy masie brzmieniowej bitów.
Oczywiście, że miejscami wyziera obskur i że subtelności w tej muzyce nie uświadczymy. Ale szczerze... who fuckin’ cares? Bezkompromisowy, energetyczny, dobrze zarapowany, świetnie wyprodukowany i zmiksowany „Cancer For Cure” jest jedną z najlepszych tegorocznych, hip-hopowych płyt. Innymi słowy: on full whore, czyli na pełnej kurwie.
Komentarze
[14 sierpnia 2012]